Demonstracja w Poznaniu ks prof. Paweł Bortkiewicz UAM, WSKSiM (2009-10-23) Aktualności dnia
słuchaj
zapisz
W 1995 r. uzyskał stopień doktora habilitowanego (rozprawa habilitacyjna: Zachowanie wartości moralnych w sytuacjach granicznych. Studium na podstawie polskiej łagrowej literatury pamiętnikarskiej) na Akademii Teologii Katolickiej. Na tej uczelni, już pod nazwą Uniwersytetu im. kardynała Stefana Wyszyńskiego, pełnił funkcję kierownika katedry Historii Teologii Moralnej. Obecnie jest wykładowcą Wydziału Teologicznego UAM i kierownikiem Zakładu Katolickiej Nauki Społecznej tamże. Po odejściu z wydziału Tomasza Węcławskiego w 2007 r. został także kuratorem Zakładu Teologii Fundamentalnej i Ekumenicznej. Od 2002 r. dziekan Wydziału Teologicznego - po wygaśnięciu kadencji 31 sierpnia 2008 r., następnego dnia objął funkcję prodziekana ds. nauki i współpracy naukowej. Decyzją Prezydenta RP z dnia 14 lutego 2007 roku uzyskał tytuł naukowy profesora.
Jest członkiem Polskiej Akademii Nauk
Prodziekan ds. nauki i współpracy międzynarodowej
ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz TChr
Friday, October 23, 2009
Rodacy Polacy Stoczniowcy Zajmijcie Stocznie i zacznijcie produkcje sami.
Rodacy Polacy Stoczniowcy Zajmijcie Stocznie i zacznijcie produkcje sami.
Solidarność ruch społeczny w Polsce, który uruchomił efekt domina - demontując system komunistyczny w Polsce jak i całej Europie Środkowej i Wschodniej, oddziałując także poza granicami.
Przejmowanie fabryk (The Take) (1/9) (lektor pl)
largest passenger vessel in the Mediterranean. Built at the GDYNIA Shipyards in Poland. It is completely automated, equipped with one of the
Polish shipyard workers & European Commission
Po więcej ciekawych filmów zapraszam tutaj: http://www.tiny.pl/hhdmh !! PODAJ LINKA DALEJ!
Film twórców Avi Lewisa i Naomi Klein (autorki antyglobalistycznej książki "No Logo'') opowiada o próbie przejęcia przez pracowników upadłych fabryk po krachu finansowym w Argentynie.
W wyniku krachu gospodarczego w Argentynie w 2001 roku, najlepiej prosperująca klasa średnia stanęła przed faktem opuszczonych i nierentownych fabryk oraz masowego bezrobocia. Winą za to autorzy filmu i jego bohaterowie obarczają bezwzględną ekspansję globalnego rynku. Na przedmieściach Buenos Aires trzydziestu niezatrudnionych pracowników kieruje się w stronę ich dawnej, obecnie - pustej fabryki. Żądają ponownego uruchomienia maszyn i prawa do pracy. Są oni częścią odważnego nowego ruchu pracowniczego.
Okupują zbankrutowane przedsiębiorstwa i tworzą miejsca pracy na ruinach upadłego systemu. Lecz przewodniczący i działacze tego ruchu wiedzą, że ich sukces jest jeszcze daleko. Muszą rzucać rękawicę sędziom, policjantom i politykom, którzy mogą ich projektowi zapewnić legalną protekcję lub gwałtownie eksmitować z fabryki.
Walka robotników rozgrywa się w tle kampanii prezydenckiej, w której głównym kandydatem jest architekt zapaści gospodarczej w Argentynie - Carlos Menem. Jeśli wygra, fabryki wrócą do dawnych właścicieli, dla których znaczą one tyle, co sterta złomu do sprzedania. Robotnicy uzbrojeni tylko w proce i wiarę w demokrację, stają twarzą w twarz z szefami, bankierami i całym systemem.
W dokumencie "Przejmowanie fabryk", który był pokazywany podczas PLANETE DOC REVIEW w 2005 roku, uderza przede wszystkim prosty dramat życia robotników i ich walka o godność i lepszy byt. Film otrzymał w 2004 roku Nagrodę Amerykańskiego Instytutu Filmowego dla Najlepszego Filmu Dokumentalnego oraz nagrodę publiczności na AFI Fest.
Przejmowanie fabryk (The Take) (8/9) (lektor pl)
Solidarność
Solidarność ruch społeczny w Polsce, który uruchomił efekt domina - demontując system komunistyczny w Polsce jak i całej Europie Środkowej i Wschodniej, oddziałując także poza granicami.
Przejmowanie fabryk (The Take) (1/9) (lektor pl)
largest passenger vessel in the Mediterranean. Built at the GDYNIA Shipyards in Poland. It is completely automated, equipped with one of the
Polish shipyard workers & European Commission
Po więcej ciekawych filmów zapraszam tutaj: http://www.tiny.pl/hhdmh !! PODAJ LINKA DALEJ!
Film twórców Avi Lewisa i Naomi Klein (autorki antyglobalistycznej książki "No Logo'') opowiada o próbie przejęcia przez pracowników upadłych fabryk po krachu finansowym w Argentynie.
W wyniku krachu gospodarczego w Argentynie w 2001 roku, najlepiej prosperująca klasa średnia stanęła przed faktem opuszczonych i nierentownych fabryk oraz masowego bezrobocia. Winą za to autorzy filmu i jego bohaterowie obarczają bezwzględną ekspansję globalnego rynku. Na przedmieściach Buenos Aires trzydziestu niezatrudnionych pracowników kieruje się w stronę ich dawnej, obecnie - pustej fabryki. Żądają ponownego uruchomienia maszyn i prawa do pracy. Są oni częścią odważnego nowego ruchu pracowniczego.
Okupują zbankrutowane przedsiębiorstwa i tworzą miejsca pracy na ruinach upadłego systemu. Lecz przewodniczący i działacze tego ruchu wiedzą, że ich sukces jest jeszcze daleko. Muszą rzucać rękawicę sędziom, policjantom i politykom, którzy mogą ich projektowi zapewnić legalną protekcję lub gwałtownie eksmitować z fabryki.
Walka robotników rozgrywa się w tle kampanii prezydenckiej, w której głównym kandydatem jest architekt zapaści gospodarczej w Argentynie - Carlos Menem. Jeśli wygra, fabryki wrócą do dawnych właścicieli, dla których znaczą one tyle, co sterta złomu do sprzedania. Robotnicy uzbrojeni tylko w proce i wiarę w demokrację, stają twarzą w twarz z szefami, bankierami i całym systemem.
W dokumencie "Przejmowanie fabryk", który był pokazywany podczas PLANETE DOC REVIEW w 2005 roku, uderza przede wszystkim prosty dramat życia robotników i ich walka o godność i lepszy byt. Film otrzymał w 2004 roku Nagrodę Amerykańskiego Instytutu Filmowego dla Najlepszego Filmu Dokumentalnego oraz nagrodę publiczności na AFI Fest.
Przejmowanie fabryk (The Take) (8/9) (lektor pl)
Solidarność
Sunday, October 11, 2009
Donald Tusk do Trybunalu Stanu za zdrade Polski i Polakow a Platforma Obywatelska na Madagaskar
Donald Tusk do Trybunalu Stanu za zdrade Polski i Polakow a Platforma Obywatelska na Madagaskar
Uznaliśmy, że ten niedobry stan rzeczy nie może już dłużej trwać i powinniśmy Panom przypomnieć konstytucyjne obowiązki, które potwierdzone są w słowach złożonej przez Panów przysięgi:
"...a dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli będą dla mnie zawsze najwyższym nakazem"
oraz
"Uroczyście ślubuję.... czynić wszystko dla pomyślności Ojczyzny i dobra obywateli. Bardzo krytycznie oceniamy Panów działania wchodzące w zakres powyższych słów
Tusk do Trybunalu Stanu za zdrade Polski i Polakow a Platforma Obywatelska na Madagaskar
Rząd Tuska zniszczył stocznie (2008-11-04)
Rodzaj audycji: [Aktualności dnia]
Autor: inż. Zbigniew Wysocki - Prezes Towarzystwa Morskiego - Gospodarczego im. Eugeniusza Kwiatkowskiego
Adres: http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=9710
Kapitulacja
Nasz Dziennik, 2009-10-11
W cieniu afery hazardowej, dymisji rządowych i rozgrywek wewnątrz Platformy Obywatelskiej uwaga opinii publicznej jest odwrócona od znacznie ważniejszego wydarzenia. W sobotę Lech Kaczyński ma podpisać traktat lizboński. Czy zatem 10 października 2009 roku przejdzie do historii jako dzień, w którym konstytucyjne władze Rzeczypospolitej Polskiej zgodziły się na ograniczenie suwerenności państwa polskiego i osłabienie pozycji Polski w Unii Europejskiej oraz wyraziły gotowość na przyłączenie terytorium i mieszkańców Polski do innego państwa pod nazwą Unia Europejska?
W sprawie traktatu lizbońskiego - który jest niczym innym jak przepychaną kolanem, wbrew zasadom demokracji i woli Europejczyków, po fiasku referendów we Francji i Holandii w 2005 r. oraz w Irlandii w 2008 r., eurokonstytucją - prezydent Kaczyński zachowywał się niekonsekwentnie. Przed spotkaniami na Helu z kanclerz Angelą Merkel na początku 2007 r. zapewniał, że Polska nie zgodzi się na żaden traktat, jeśli nie będzie w nim odwołania do chrześcijańskich korzeni Europy. Jak wiadomo, strona polska w negocjacjach nawet nie stawiała tej sprawy. Podczas uroczystości podpisywania traktatu w Lizbonie jesienią 2007 r. prezydent twierdził, że traktat jest "dobry" dla Polski, choć w sposób ewidentny pogarsza naszą pozycję w stosunku do obecnie obowiązującego traktatu nicejskiego.
Następnie, gdy powracała w Polsce sprawa ratyfikacji traktatu lizbońskiego, wiosną 2008 r. uznał, że traktat jest "dobry", ale tylko w sytuacji, gdyby w naszym kraju nadal rządziło PiS. W końcu marca 2008 r. w Juracie na Helu prezydent i premier Donald Tusk zawarli porozumienie, zgodnie z którym podpis prezydenta został uzależniony od przyjęcia nowej ustawy kompetencyjnej, która pozwoli prezydentowi na udział w procesie ewentualnych zmian traktatowych. To miało przekonać posłów Prawa i Sprawiedliwości do głosowania za ratyfikacją traktatu w Sejmie. Prezydent wycofał się z wcześniejszych gróźb zawetowania traktatu, a Jarosław Kaczyński zrezygnował ze swojego podstawowego postulatu, jakim było wprowadzenie do ustawy ratyfikacyjnej zabezpieczeń z Joaniny.
Ustawy kompetencyjnej ciągle nie ma... Tymczasem prezydent Kaczyński od kilku miesięcy głosił nową koncepcję, że czeka na drugie referendum w Irlandii i jeśli Irlandczycy powiedzą "tak", to podpisze traktat. Dziś gołym okiem widać, iż sprawa traktatu służyła instrumentalnej grze w polityce wewnętrznej polegającej na taktyce "jestem przeciw, a nawet za". Chodziło o to, by jak najdłużej się da, utrzymać przy Prawu i Sprawiedliwości wyborców eurosceptycznych. Jednocześnie na forum Unii Europejskiej strona polska wywiesiła białą flagę i przyjęła postawę kapitulancką. Nie potrafiła napięć wokół traktatu w innych krajach europejskich wykorzystać na naszą korzyść, choćby w sprawie wyjątkowo kosztownego dla Polaków pakietu klimatycznego czy polskich stoczni. Tymczasem Irlandczycy otrzymali szczególne gwarancje. Niemcy przyjęły ustawę regulującą współdziałanie instytucji państwowych w procesie integracji europejskiej i zagwarantowały sobie suwerenność narodowych atrybutów państwowości w stosunku do Brukseli.
Podpisanie traktatu lizbońskiego przez Lecha Kaczyńskiego oznaczać będzie dodatkowe osłabienie jego szans na reelekcję. Wyborców centrowych i tak nie zyska, a straci wielu wyborców o orientacji narodowej, konserwatywnej, patriotycznej, niepodległościowej, solidarnościowej. Czyżby zatem ta prezydentura była prezydenturą zmarnowanych szans i zawiedzionych nadziei? Już za rok wyborcy ocenią to przy urnach. A co do przyszłości Europejczyków, dla których Unia Europejska to anonimowa i antydemokratyczna struktura z decyzjami podejmowanymi w sposób zakulisowy, to na placu boju pozostaje jeszcze osamotniony i brutalnie naciskany przez lizbonoentuzjastów prezydent Czech Vaclav Klaus. Pozostają także brytyjscy konserwatyści. Zatem jak pisał nasz narodowy wieszcz Juliusz Słowacki: "Niech żywi nie tracą nadziei".
Jan Maria Jackowski
Afera nie tylko hazardowa
Nasz Dziennik, 2009-10-11
Afera hazardowa wstrząsnęła podstawami Platformy Obywatelskiej i rządu z powodu oskarżeń wobec kilku najważniejszych polityków PO o lobbowanie na rzecz korzystnych dla firm hazardowych zapisów w ustawie o grach i zakładach wzajemnych. Być może uderzenie medialne i idące za tym oburzenie społeczne nie byłoby tak silne, gdyby nie to, że nie była to niestety pierwsza afera z udziałem polityka PO w ostatnich kilku latach.
Za Platformą ciągnie się wciąż co najmniej kilka niewyjaśnionych afer mniejszego i większego kalibru. Być może niektóre z tych spraw wreszcie wyjaśni prokuratura, która do tej pory niezbyt energicznie i skutecznie brała się za ich rozpracowanie, jak choćby w przypadku finansowania kampanii wyborczych Janusza Palikota.
Gdy kilka miesięcy temu sąd w Warszawie wyznaczał pierwszy termin rozprawy byłej poseł PO Beaty Sawickiej, oskarżonej o korupcję, nikt nie spodziewał się, że mniej więcej w tym samym czasie wybuchnie afera hazardowa. Do tej pory wydawało się, że casus Sawickiej to najgorsze, co mogło się przytrafić rządzącej partii.
Przypomnijmy: dwa lata temu Beata Sawicka została zatrzymana przez Centralne Biuro Antykorupcyjne na gorącym uczynku, gdy od podstawionego agenta CBA odebrała łapówkę za załatwienie kupna atrakcyjnej działki na Helu. Zatrzymano wtedy także burmistrza tego miasta. Ale z podsłuchanych przez CBA rozmów ówczesnej posłanki PO wynikało, że obiecywała ona swoim potencjalnym wspólnikom możliwość zarobienia dużych pieniędzy przy prywatyzacji szpitali. Prywatyzacja miała ruszyć, gdy PO przejmie władzę. Sawicka chwaliła się swoimi wpływami. - Biznes na służbie zdrowia będzie robiony - stwierdziła, dodając, że gdy nowe prawo wejdzie w życie, to ci będą "mieli fart, którzy pierwsi będą wiedzieć". Beata Sawicka wyleciała z hukiem z Platformy, zaś film nakręcony przez CBA podczas jej zatrzymania Donald Tusk pokazywał po wygranych wyborach swoim partyjnym kolegom i koleżankom ku przestrodze, ale nie odniósł planowanego skutku.
Co tam z finansami?
Nazwisko Sawickiej przewija się w innej, nie do końca wyjaśnionej sprawie - finansowania kampanii wyborczej Donalda Tuska w 2005 roku. Były asystent Sawickiej - Łukasz Lorentowicz, twierdzi, że pani poseł i ówczesny skarbnik PO Mirosław Drzewiecki naciskali na niego, by złożył w prokuraturze korzystne dla Platformy Obywatelskiej zeznania w sprawie finansowania kampanii prezydenckiej Donalda Tuska w 2005 roku. Dwa lata temu Lorentowicz w prokuraturze miał jednak swoimi zeznaniami obciążyć polityków PO. Co ciekawe, śledztwo zostało umorzone, gdy Donald Tusk został premierem. W sprawie tej przewija się także nazwisko Marcina Rosoła, bliskiego współpracownika Drzewieckiego, który pośredniczył w próbie załatwienia stanowiska w zarządzie Totalizatora Sportowego córce Ryszarda Sobiesiaka - biznesmena załatwiającego z kolei z politykami PO sprawę zapisów w ustawie hazardowej.
To jednak mało głośna sprawa w przeciwieństwie do afery związanej z finansowaniem kampanii wyborczej Janusza Palikota. Do tej pory nie wyjaśniono, jak to się stało, że biedni studenci i emeryci z Lublina wpłacali niejednokrotnie po kilkanaście tysięcy złotych na konto kampanii Palikota. Poseł oczywiście ich hojność tłumaczył tym, że darczyńcy popierają jego działalność, a pieniądze dostawali np. od krewnych. Z obrzydzeniem odrzucał insynuacje, że to były jego prywatne pieniądze, które przekazywał studentom, aby ci wpłacali je na konto jego sztabu wyborczego. Sami "sponsorzy" kampanii Palikota najpierw nie potrafili wyjaśnić, skąd mieli aż tyle pieniędzy, ale przy kolejnych zeznaniach przypominali sobie, że otrzymali je od rodziców, wujka, cioci czy brata. Dziwne jest tylko to, że ci wszyscy rzekomi donatorzy już nie żyją, nie można więc ich zapytać, czy to prawda. A że przypadkiem niektórzy ze "sponsorów" Janusza Palikota zajmowali potem wysokie stanowiska w instytucjach podległych PO, to zapewne tylko zbieg okoliczności...
Za ekscentrycznym politykiem ciągnie się wciąż sprawa wielomilionowych pożyczek z anonimowych spółek zarejestrowanych w rajach podatkowych. Teoretycznie poseł Palikot jest majętnym człowiekiem, czym zresztą lubi się chwalić. Jest też jednak poważnie zadłużony w kilku spółkach w Luksemburgu, na Cyprze i na Karaibach. Na przykład w Central European Private Investments Palikot pożyczył 2 mln euro. Maria Nowińska, była żona polityka PO, utrzymuje, że te dziwne operacje finansowe są kolejnym dowodem potwierdzającym jej oskarżenia, iż Janusz Palikot wyprowadził z Polski i ukrył znaczną część ich wspólnego majątku, aby nie przypadł on jej przy rozwodzie, i tak naprawdę przez sieć spółek pożycza pieniądze sam sobie. Palikot oczywiście utrzymuje, że żadnego majątku z Polski nie wyprowadzał. Czy ta sprawa zostanie wyjaśniona?
Karnowski wylatuje
Kolejna afera w PO wybucha w lipcu 2008 roku, gdy "Rzeczpospolita" ujawnia zapis rozmowy prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego (PO) z przedsiębiorcą Sławomirem Julkem, także członkiem PO. Julke oskarżał prezydenta o to, że miał zażądać dwóch lokali za pomoc w uzyskaniu decyzji administracyjnej zezwalającej na rozbudowę kamienicy, którą kupił Julke. Prezydent Sopotu twierdził, że jest niewinny. Co ciekawe, Julke, który o sprawie poinformował także premiera Donalda Tuska, został z PO wyrzucony, Karnowskiemu pozwolono zaś najpierw na zawieszenie swojego członkostwa w Platformie Obywatelskiej, a potem na odejście z partii. Na początku tego roku prokurator postawił Karnowskiemu osiem zarzutów, w tym siedem korupcyjnych - jeden z nich dotyczył znajomości z sopockim przedsiębiorcą Włodzimierzem Groblewskim. Cieszył się on dużą przychylnością władz miasta, na gruntach samorządowych postawił kilka salonów samochodowych. Prokuratura twierdzi, że prezydent Karnowski kupował w salonach Groblewskiego samochody z dużym upustem cenowym, a potem odsprzedawał je z zyskiem.
Włodarz Sopotu nie przyznaje się do winy, umocniło go wygrane referendum, w którym większość głosujących mieszkańców Sopotu nie wyraziła zgody na odwołanie prezydenta. Karnowski zignorował nawoływania Tuska, aby sam odszedł, a teraz z nieukrywaną satysfakcją atakuje w mediach byłych kolegów, wskazując, że jego sprawa w porównaniu z aferą hazardową to była drobnostka.
Stocznie niesprzedane
Nieudolność i propaganda - tak najkrócej można określić to, co robił rząd, a konkretniej ministerstwo skarbu, w sprawie sprzedaży polskich stoczni w Gdyni i Szczecinie. Najpierw premier Tusk i jego współpracownicy nie potrafili przekonać Komisji Europejskiej do tego, aby nie karała zakładów za przyjęcie pomocy publicznej. W tym samym czasie niemiecki rząd, nie oglądając się na Brukselę, wsparł swoje stocznie liczonymi w miliardy euro dotacjami i gwarancjami kredytowymi. Rządowi zabrakło stanowczości w rozmowach z KE.
Jeszcze bardziej kompromituje rząd i ministra Aleksandra Grada kwestia sprzedaży majątku stoczniowego. Przed wyborami do Parlamentu Europejskiego Grad ogłosił, że mamy inwestora z Kataru - co więcej, miał to być podmiot, który gwarantował kontynuowanie produkcji statków. Inwestor do przetargu, owszem, stanął, wygrał go, ale za nic nie chciał za stocznie zapłacić, i to mimo przesuniętego terminu. A potem minister na gwałt szukał nowego nabywcy - to też się nie udało. W efekcie przetarg trzeba ponowić, ale tym razem Grad cicho napomyka, że może się nie udać uratowanie przemysłu okrętowego, a majątek stoczniowy zostanie rozparcelowany na części, które będą miały różne przeznaczenie. Deweloperzy już zacierają ręce na wiadomość, że będą mogli nabyć atrakcyjne grunty nad morzem.
Nasze państwo nie potrafiło robić interesów ze stoczniami, ale bardziej obrotni byli politycy tej partii. Gdyby nie dociekliwość dziennikarzy, zapewne do tej pory zyski z prowadzenia szkoleń i kursów dla stoczniowców czerpałby senator Tomasz Misiak z PO. Najpierw pracował nad ustawą o restrukturyzacji sektora okrętowego, a potem jego firma Work Service dostała bez przetargu zlecenie o wartości kilkudziesięciu milionów złotych na prowadzenie szkoleń dla zwalnianych z pracy stoczniowców. Gdy sprawa wyszła na jaw, Misiaka wyrzucono z PO, a kontrakt anulowano. Wcześniej podobną umowę szkoleniową Work Service podpisał z Pocztą Polską i dziwnym trafem w tym samym mniej więcej czasie senator Misiak pracował nad ustawą o komercjalizacji PP.
Na konto Grada idzie także podpisanie ugody z Eureko w sprawie PZU. Będzie ona kosztowała Skarb Państwa co najmniej 4,7 mld złotych, a PZU wypłaci Eureko około 4 mld złotych dywidendy. Minister nie rozwiał wątpliwości nie tylko posłów opozycji, ale także wielu ekonomistów co do celowości zawierania tak drogiej ugody. Przekonują oni, że rząd poszedł na zbyt daleko idące ustępstwa, a dobry interes na tym zrobiło tylko Eureko.
Koledzy Grada i Grasia
Szerokim echem odbiła się także sprawa wynajmowania przez rzecznika rządu Pawła Grasia willi od Niemca Paula Roglera. Rzecznik miał zamieszkiwać w tym domu z rodziną w zamian za jego pilnowanie, co rychło spowodowało, że Graś zyskał przydomek "dozorcy" lub wręcz "ciecia". Ale pan Rogler lub jego byli współpracownicy mają dobre układy z PO. Oto bowiem media wyśledziły, że minister Aleksander Grad powołał na stanowisko prezesa spółki Zespół Elektrowni Wodnych w Czorsztynie Grzegorza Podlewskiego, szefa koła PO w Tychach. A Podlewski to były pełnomocnik spółki Agemark, której głównym udziałowcem jest właśnie Paul Rogler.
ZEW to łakomy kąsek, nie tylko z racji, że zarządza zalewem czorsztyńskim, ale i atrakcyjnymi obiektami turystycznymi, w tym stokiem narciarskim z wyciągami i oświetleniem. Wyciągi wydzierżawiono firmie, której udziałowcem był Franciszek Gryboś, kolega ministra Grada jeszcze z czasów studenckich. Co ciekawe, Gryboś to współwłaściciel firmy geodezyjnej MGGP, w której udziałowcem jest także Małgorzata Grad, małżonka ministra skarbu.
Zachowania wątpliwe i naganne
Patrząc na notowania PO sprzed wybuchu afery hazardowej, można się dziwić wysokiemu poparciu dla tej partii. Przecież sprawy, które wyżej opisaliśmy, nie wyczerpują katalogu nagannych etycznie i wątpliwych prawnie działań polityków lub wysokich urzędników rządowych związanych z Platformą. Wystarczy wspomnieć o casusie Krzysztofa Bondaryka, który przyszedł na szefa ABW wprost od operatora telefonii komórkowej Era. W ramach, jak sam mówił, umowy o zakazie konkurencji otrzymywał z Ery część swojego dawnego wynagrodzenia, które, jak ustaliło CBA, jednak znacząco przekraczało pobory uzyskiwane przez Bondaryka w ABW. Ta rekompensata miała wynieść 1,5 mln złotych. Bondaryk twierdził, że kwota była o wiele niższa. Co ciekawe, gdy już Bondaryk kierował ABW, to właśnie ta Agencja była jedyną służbą specjalną, która sprzeciwiała się nowelizacji prawa telekomunikacyjnego dotyczącego zakładania podsłuchów. Chodziło o to, żeby znieść obowiązek informowania przez policję lub inne kompetentne służby operatorów telekomunikacyjnych o tym, że komuś z ich abonentów założono podsłuch, bo chodziło o zabezpieczenie się przed przeciekami.
Na konto PO spada także choćby sprawa histerycznej kampanii przeciwko IPN za wydanie książki "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii". Zmuszono do odejścia z IPN jednego z jej autorów Sławomira Cenckiewicza, a premier przyłączył się do chóru krytyków, którzy domagali się wręcz rozpędzenia Instytutu. To kompromituje Donalda Tuska, który jako historyk z wykształcenia powinien znać wartość wolności badań naukowych nad naszą przeszłością. Jeszcze bardziej kompromitująca była zapowiedź minister nauki Barbary Kudryckiej przeprowadzenia kontroli na Uniwersytecie Jagiellońskim tylko dlatego, że powstała praca magisterska Pawła Zyzaka krytyczna wobec Wałęsy i pokazująca mało chwalebne epizody z jego przeszłości, podparte wywiadami ze świadkami tamtych wydarzeń.
Do katalogu "dokonań" PO i rządu trzeba też zaliczyć ogromne opóźnienia w wydawaniu unijnych pieniędzy (to m.in. efekt odrzucenia pierwszej listy projektów inwestycyjnych tylko dlatego, że przygotował ją poprzedni rząd), bałagan i opóźnienia w inwestycjach drogowych i kolejowych, rozwaloną reformę ochrony zdrowia (notabene trwa akurat proces byłego wiceministra Krzysztofa Grzegorka z PO, oskarżonego o korupcję), niszczenie polskiej armii, zagrożenie inwestycji związanych z Euro 2012 czy też ze spraw czysto politycznych wykorzystywanie komisji śledczych do walki politycznej z PiS. Już za samo to rządowi, premierowi i PO należałaby się czerwona kartka, mówiąc ulubionym przez premiera językiem piłkarskim. W porównaniu z tymi kłopotami naszego państwa afera hazardowa to "drobiazg", ale to właśnie ona może paradoksalnie przesądzić o przyszłości obecnej formacji rządzącej.
Krzysztof Losz
Ktoś nie mówi prawdy?
Nasz Dziennik, 2009-10-10
Wersja wydarzeń szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego w sprawie afery hazardowej przedstawiona sejmowej Komisji do spraw Służb Specjalnych różni się od tej przedstawionej przez rząd i powinna zostać odtajniona - postulują posłowie Prawa i Sprawiedliwości, którzy podczas posiedzenia speckomisji wysłuchali wyjaśnień Mariusza Kamińskiego. Według Zbigniewa Wassermanna, wersja przedstawiona przez szefa CBA może być zweryfikowana treścią pism.
Premier Donald Tusk za pośrednictwem ministra Michała Boniego ogłosił swoją wersję prac nad ustawą hazardową przy otwartej kurtynie w Sejmie. Natomiast szefowi Centralnego Biura Antykorupcyjnego marszałek Sejmu Bronisław Komorowski na sali plenarnej wystąpić nie pozwolił. Kamiński zrobił to w czwartek jedynie podczas tajnego posiedzenia sejmowej Komisji do spraw Służb Specjalnych. Prawo i Sprawiedliwość, które wcześniej wnioskowało o to, aby Kamiński mógł publicznie wystąpić przed posłami, teraz chce odtajnienia przedstawionych speckomisji wyjaśnień szefa CBA.
- Nie ma powodów, aby klauzulę tajności utrzymywać. Informacje, które przekazał minister Kamiński, są publicznie znane. Wersja Mariusza Kamińskiego jest ciekawa i różni się od tej wersji, którą przedstawia rząd, premier Donald Tusk i jego urzędnicy. Postanowiliśmy wystąpić jako członkowie Komisji do spraw Służb Specjalnych do przewodniczącego komisji o odtajnienie stenogramu z posiedzenia komisji - powiedział członek speckomisji Jarosław Zieliński (PiS). W jego ocenie, zawyżanie klauzuli tajności jest niedopuszczalne, a opinia publiczna musi znać odpowiedź na pytanie, czy doszło do nadużycia władzy na najwyższym szczeblu. Poseł Zbigniew Wassermann (PiS) podkreślał natomiast, że wersję szefa CBA da się zweryfikować treścią istniejących w tej sprawie pism. Sejmowa speckomisja w czwartek pozytywnie zaopiniowała wniosek premiera o odwołanie ze stanowiska Mariusza Kamińskiego. Taką samą opinię wydało wczoraj Kolegium do spraw Służb Specjalnych. Wniosek powinien zostać jeszcze zaopiniowany przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który deklarował wcześniej, że do odwołania szefa CBA ustosunkuje się negatywnie. Premier Donald Tusk zapowiadał, że Kamińskiego odwoła w poniedziałek. Może to oznaczać, iż z dymisją nie poczeka na opinię prezydenta.
Opozycja cały czas podnosi, że odwołanie Kamińskiego ze stanowiska jest bezprawne. - Funkcja szefa CBA jest funkcją szczególnie chronioną. Wynika to z faktu, że nie jest kolejną instytucją do ścigania korupcji, ale jedyną służbą do ścigania korupcji ulokowanej na szczytach władzy. To jest ten najtrudniejszy, najgroźniejszy rodzaj przestępczości, ponieważ wywodzący się z tej sfery sprawcy nie tylko liczą na parasol ochronny, ale bardzo często mają możliwości wykorzystywania atrybutów władzy, aby odpowiedzialności karnej uniknąć. Dlatego ustawodawca postanowił tak obwarować możliwość odwołania szefa CBA, aby nie było to proste - mówił Wassermann.
Odwołać szefa CBA można w kilku wyszczególnionych w ustawie sytuacjach. Szef CBA może np. zrezygnować, stracić stanowisko m.in. wtedy, gdy przez trzy miesiące nie wykonywał swoich funkcji, w przypadku skazania prawomocnym wyrokiem czy też utraty certyfikatu dostępu do informacji tajnych. - Spodziewaliśmy się, że we wniosku taką podstawę pan premier wskaże - powiedział Wassermann. W ocenie posła PiS, sekretarz Kolegium do spraw Służb Specjalnych Jacek Cichocki podczas posiedzenia speckomisji powodu dymisji szefa CBA nie był jednak w stanie wskazać. - Ta próba pewnej nadinterpretacji, że ma on postawione pewne zarzuty, a jak ma zarzuty, to nie ma nieskazitelnej postawy, jest absurdem prawnym - powiedział Wassermann. Zaznaczył, że tego argumentu można użyć, jeśli szef CBA skazany byłby prawomocnym wyrokiem. Według Wassermanna, premier dopuścił się też rażącego naruszenia prawa, desygnując do koordynowania służbami specjalnymi Jacka Cichockiego. Wyjaśniał, że prawo do nadzorowania i koordynowania służb ma minister, członek Rady Ministrów, a Cichocki tego standardu nie spełnia.
Artur Kowalski
CBA nagrało też Grada
Nasz Dziennik, 2009-10-10
16 posłów Platformy Obywatelskiej wykazało się nie lada odwagą, głosując wbrew rekomendacji premiera Donalda Tuska przeciwko kandydaturze Grzegorza Schetyny na stanowisko szefa klubu Platformy Obywatelskiej. 186 - poparło kandydaturę, już wkrótce, byłego wicepremiera, który stanowisko straci w wyniku afery hazardowej. Premier Tusk w przemówieniu do działaczy swojej partii wzywał, aby byli bezwzględni wobec siebie, deklarował wolę wyjaśnienia afery hazardowej do samego końca. Niewykluczone, że Platformę czekają kolejne kłopoty. CBA przekazało najważniejszym osobom w państwie tajne dokumenty dotyczące prywatyzacji stoczni w Gdyni i Szczecinie.
Premier Donald Tusk podczas piątkowej Rady Krajowej Platformy Obywatelskiej przemawiał do działaczy swojej partii jak dobry ojciec do dzieci, które zbłądziły. "Krystaliczny" wódz pouczał i przestrzegał. Zapomniał jednak, iż wiele wskazuje, że sam może ponosić odpowiedzialność za przeciek do hazardowych lobbystów o akcji prowadzonej przez CBA. Mariusz Kamiński, szef CBA, informował m.in. o podejrzeniach powiązań polityków PO z lobbystami próbującymi załatwić korzystniejsze zapisy ustawy hazardowej. Wkrótce po spotkaniu Kamińskiego z Tuskiem lobbyści już wiedzieli, że CBA depcze im po piętach.
- Zarówno jako szef polskiego rządu, jak i szef Platformy Obywatelskiej mam poczucie pełnej odpowiedzialności za to, co w Polsce, i także za to, co w Platformie się dzieje. To jest odpowiedzialność, której nikt nie może zdjąć z szefa ugrupowania, z szefa rządu(...)Mamy obowiązek dźwigać tę odpowiedzialność, ale także wyprowadzić z tego politycznego zakrętu na prostą. I Polskę, i oczywiście także Platformę Obywatelską - zwracał się premier do działaczy PO. Zaapelował, by byli wobec siebie bezwzględni. - Musimy być bezwzględni wobec tego zła, które zobaczymy w pobliżu siebie - mówił premier. Donald Tusk dał prawdziwy oratorski popis. Niejeden ze słuchaczy mógł się naprawdę wzruszyć, jak bardzo nasz premier chce walczyć z całym złem naszego świata: - Gdyby miało się okazać, że są sposoby na rozmycie tej sprawy i dzięki temu wygralibyśmy wybory, wolałbym wyjaśnić tę sprawę do końca, nawet gdybyśmy mieli przegrać. Zachowujcie się tak, jakbyście byli podsłuchiwani i obserwowani. Musimy być bezwzględni wobec siebie i zwalczyć zło, które się narodziło. Wygrajmy ze słabościami, a Polacy nam wybaczą - to tylko niektóre wyjątki z płomiennego przemówienia premiera. Platforma miała w piątek do załatwienia jeszcze jedną sprawę: wybór nowego szefa klubu PO. Ten stary - Zbigniew Chlebowski, został pozbawiony funkcji w związku z aferą hazardową. Niespodzianki nie było. 186 głosami wybrany został opuszczający rząd Grzegorz Schetyna. Znalazło się jednak 16 posłów, którym kandydatura Schetyny się nie spodobała i zagłosowali wbrew rekomendacji Tuska. Na następnym posiedzeniu klubu mamy poznać zastępców Schetyny w klubie. Niewykluczone, że do prezydium klubu wejdą następni posłowie PO, którzy opuszczają rząd, a więc Paweł Graś, Sławomir Nowak i Rafał Grupiński. Dotychczasowe prezydium klubu w całości podało się do dymisji.
Jednak to nie koniec problemów Platformy. Do kancelarii tajnych: Sejmu, Senatu, Prezydenta i premiera - według TVN 24 - wczoraj późnym wieczorem CBA przekazało materiały dotyczące zagrożenia interesu ekonomicznego państwa przy sprzedaży stoczni w Gdyni i Szczecinie. W stenogramach podsłuchów rozmów padać ma m.in. nazwisko ministra skarbu Aleksandra Grada.
Artur Kowalski
Uznaliśmy, że ten niedobry stan rzeczy nie może już dłużej trwać i powinniśmy Panom przypomnieć konstytucyjne obowiązki, które potwierdzone są w słowach złożonej przez Panów przysięgi:
"...a dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli będą dla mnie zawsze najwyższym nakazem"
oraz
"Uroczyście ślubuję.... czynić wszystko dla pomyślności Ojczyzny i dobra obywateli. Bardzo krytycznie oceniamy Panów działania wchodzące w zakres powyższych słów
Tusk do Trybunalu Stanu za zdrade Polski i Polakow a Platforma Obywatelska na Madagaskar
Rząd Tuska zniszczył stocznie (2008-11-04)
Rodzaj audycji: [Aktualności dnia]
Autor: inż. Zbigniew Wysocki - Prezes Towarzystwa Morskiego - Gospodarczego im. Eugeniusza Kwiatkowskiego
Adres: http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=9710
Kapitulacja
Nasz Dziennik, 2009-10-11
W cieniu afery hazardowej, dymisji rządowych i rozgrywek wewnątrz Platformy Obywatelskiej uwaga opinii publicznej jest odwrócona od znacznie ważniejszego wydarzenia. W sobotę Lech Kaczyński ma podpisać traktat lizboński. Czy zatem 10 października 2009 roku przejdzie do historii jako dzień, w którym konstytucyjne władze Rzeczypospolitej Polskiej zgodziły się na ograniczenie suwerenności państwa polskiego i osłabienie pozycji Polski w Unii Europejskiej oraz wyraziły gotowość na przyłączenie terytorium i mieszkańców Polski do innego państwa pod nazwą Unia Europejska?
W sprawie traktatu lizbońskiego - który jest niczym innym jak przepychaną kolanem, wbrew zasadom demokracji i woli Europejczyków, po fiasku referendów we Francji i Holandii w 2005 r. oraz w Irlandii w 2008 r., eurokonstytucją - prezydent Kaczyński zachowywał się niekonsekwentnie. Przed spotkaniami na Helu z kanclerz Angelą Merkel na początku 2007 r. zapewniał, że Polska nie zgodzi się na żaden traktat, jeśli nie będzie w nim odwołania do chrześcijańskich korzeni Europy. Jak wiadomo, strona polska w negocjacjach nawet nie stawiała tej sprawy. Podczas uroczystości podpisywania traktatu w Lizbonie jesienią 2007 r. prezydent twierdził, że traktat jest "dobry" dla Polski, choć w sposób ewidentny pogarsza naszą pozycję w stosunku do obecnie obowiązującego traktatu nicejskiego.
Następnie, gdy powracała w Polsce sprawa ratyfikacji traktatu lizbońskiego, wiosną 2008 r. uznał, że traktat jest "dobry", ale tylko w sytuacji, gdyby w naszym kraju nadal rządziło PiS. W końcu marca 2008 r. w Juracie na Helu prezydent i premier Donald Tusk zawarli porozumienie, zgodnie z którym podpis prezydenta został uzależniony od przyjęcia nowej ustawy kompetencyjnej, która pozwoli prezydentowi na udział w procesie ewentualnych zmian traktatowych. To miało przekonać posłów Prawa i Sprawiedliwości do głosowania za ratyfikacją traktatu w Sejmie. Prezydent wycofał się z wcześniejszych gróźb zawetowania traktatu, a Jarosław Kaczyński zrezygnował ze swojego podstawowego postulatu, jakim było wprowadzenie do ustawy ratyfikacyjnej zabezpieczeń z Joaniny.
Ustawy kompetencyjnej ciągle nie ma... Tymczasem prezydent Kaczyński od kilku miesięcy głosił nową koncepcję, że czeka na drugie referendum w Irlandii i jeśli Irlandczycy powiedzą "tak", to podpisze traktat. Dziś gołym okiem widać, iż sprawa traktatu służyła instrumentalnej grze w polityce wewnętrznej polegającej na taktyce "jestem przeciw, a nawet za". Chodziło o to, by jak najdłużej się da, utrzymać przy Prawu i Sprawiedliwości wyborców eurosceptycznych. Jednocześnie na forum Unii Europejskiej strona polska wywiesiła białą flagę i przyjęła postawę kapitulancką. Nie potrafiła napięć wokół traktatu w innych krajach europejskich wykorzystać na naszą korzyść, choćby w sprawie wyjątkowo kosztownego dla Polaków pakietu klimatycznego czy polskich stoczni. Tymczasem Irlandczycy otrzymali szczególne gwarancje. Niemcy przyjęły ustawę regulującą współdziałanie instytucji państwowych w procesie integracji europejskiej i zagwarantowały sobie suwerenność narodowych atrybutów państwowości w stosunku do Brukseli.
Podpisanie traktatu lizbońskiego przez Lecha Kaczyńskiego oznaczać będzie dodatkowe osłabienie jego szans na reelekcję. Wyborców centrowych i tak nie zyska, a straci wielu wyborców o orientacji narodowej, konserwatywnej, patriotycznej, niepodległościowej, solidarnościowej. Czyżby zatem ta prezydentura była prezydenturą zmarnowanych szans i zawiedzionych nadziei? Już za rok wyborcy ocenią to przy urnach. A co do przyszłości Europejczyków, dla których Unia Europejska to anonimowa i antydemokratyczna struktura z decyzjami podejmowanymi w sposób zakulisowy, to na placu boju pozostaje jeszcze osamotniony i brutalnie naciskany przez lizbonoentuzjastów prezydent Czech Vaclav Klaus. Pozostają także brytyjscy konserwatyści. Zatem jak pisał nasz narodowy wieszcz Juliusz Słowacki: "Niech żywi nie tracą nadziei".
Jan Maria Jackowski
Afera nie tylko hazardowa
Nasz Dziennik, 2009-10-11
Afera hazardowa wstrząsnęła podstawami Platformy Obywatelskiej i rządu z powodu oskarżeń wobec kilku najważniejszych polityków PO o lobbowanie na rzecz korzystnych dla firm hazardowych zapisów w ustawie o grach i zakładach wzajemnych. Być może uderzenie medialne i idące za tym oburzenie społeczne nie byłoby tak silne, gdyby nie to, że nie była to niestety pierwsza afera z udziałem polityka PO w ostatnich kilku latach.
Za Platformą ciągnie się wciąż co najmniej kilka niewyjaśnionych afer mniejszego i większego kalibru. Być może niektóre z tych spraw wreszcie wyjaśni prokuratura, która do tej pory niezbyt energicznie i skutecznie brała się za ich rozpracowanie, jak choćby w przypadku finansowania kampanii wyborczych Janusza Palikota.
Gdy kilka miesięcy temu sąd w Warszawie wyznaczał pierwszy termin rozprawy byłej poseł PO Beaty Sawickiej, oskarżonej o korupcję, nikt nie spodziewał się, że mniej więcej w tym samym czasie wybuchnie afera hazardowa. Do tej pory wydawało się, że casus Sawickiej to najgorsze, co mogło się przytrafić rządzącej partii.
Przypomnijmy: dwa lata temu Beata Sawicka została zatrzymana przez Centralne Biuro Antykorupcyjne na gorącym uczynku, gdy od podstawionego agenta CBA odebrała łapówkę za załatwienie kupna atrakcyjnej działki na Helu. Zatrzymano wtedy także burmistrza tego miasta. Ale z podsłuchanych przez CBA rozmów ówczesnej posłanki PO wynikało, że obiecywała ona swoim potencjalnym wspólnikom możliwość zarobienia dużych pieniędzy przy prywatyzacji szpitali. Prywatyzacja miała ruszyć, gdy PO przejmie władzę. Sawicka chwaliła się swoimi wpływami. - Biznes na służbie zdrowia będzie robiony - stwierdziła, dodając, że gdy nowe prawo wejdzie w życie, to ci będą "mieli fart, którzy pierwsi będą wiedzieć". Beata Sawicka wyleciała z hukiem z Platformy, zaś film nakręcony przez CBA podczas jej zatrzymania Donald Tusk pokazywał po wygranych wyborach swoim partyjnym kolegom i koleżankom ku przestrodze, ale nie odniósł planowanego skutku.
Co tam z finansami?
Nazwisko Sawickiej przewija się w innej, nie do końca wyjaśnionej sprawie - finansowania kampanii wyborczej Donalda Tuska w 2005 roku. Były asystent Sawickiej - Łukasz Lorentowicz, twierdzi, że pani poseł i ówczesny skarbnik PO Mirosław Drzewiecki naciskali na niego, by złożył w prokuraturze korzystne dla Platformy Obywatelskiej zeznania w sprawie finansowania kampanii prezydenckiej Donalda Tuska w 2005 roku. Dwa lata temu Lorentowicz w prokuraturze miał jednak swoimi zeznaniami obciążyć polityków PO. Co ciekawe, śledztwo zostało umorzone, gdy Donald Tusk został premierem. W sprawie tej przewija się także nazwisko Marcina Rosoła, bliskiego współpracownika Drzewieckiego, który pośredniczył w próbie załatwienia stanowiska w zarządzie Totalizatora Sportowego córce Ryszarda Sobiesiaka - biznesmena załatwiającego z kolei z politykami PO sprawę zapisów w ustawie hazardowej.
To jednak mało głośna sprawa w przeciwieństwie do afery związanej z finansowaniem kampanii wyborczej Janusza Palikota. Do tej pory nie wyjaśniono, jak to się stało, że biedni studenci i emeryci z Lublina wpłacali niejednokrotnie po kilkanaście tysięcy złotych na konto kampanii Palikota. Poseł oczywiście ich hojność tłumaczył tym, że darczyńcy popierają jego działalność, a pieniądze dostawali np. od krewnych. Z obrzydzeniem odrzucał insynuacje, że to były jego prywatne pieniądze, które przekazywał studentom, aby ci wpłacali je na konto jego sztabu wyborczego. Sami "sponsorzy" kampanii Palikota najpierw nie potrafili wyjaśnić, skąd mieli aż tyle pieniędzy, ale przy kolejnych zeznaniach przypominali sobie, że otrzymali je od rodziców, wujka, cioci czy brata. Dziwne jest tylko to, że ci wszyscy rzekomi donatorzy już nie żyją, nie można więc ich zapytać, czy to prawda. A że przypadkiem niektórzy ze "sponsorów" Janusza Palikota zajmowali potem wysokie stanowiska w instytucjach podległych PO, to zapewne tylko zbieg okoliczności...
Za ekscentrycznym politykiem ciągnie się wciąż sprawa wielomilionowych pożyczek z anonimowych spółek zarejestrowanych w rajach podatkowych. Teoretycznie poseł Palikot jest majętnym człowiekiem, czym zresztą lubi się chwalić. Jest też jednak poważnie zadłużony w kilku spółkach w Luksemburgu, na Cyprze i na Karaibach. Na przykład w Central European Private Investments Palikot pożyczył 2 mln euro. Maria Nowińska, była żona polityka PO, utrzymuje, że te dziwne operacje finansowe są kolejnym dowodem potwierdzającym jej oskarżenia, iż Janusz Palikot wyprowadził z Polski i ukrył znaczną część ich wspólnego majątku, aby nie przypadł on jej przy rozwodzie, i tak naprawdę przez sieć spółek pożycza pieniądze sam sobie. Palikot oczywiście utrzymuje, że żadnego majątku z Polski nie wyprowadzał. Czy ta sprawa zostanie wyjaśniona?
Karnowski wylatuje
Kolejna afera w PO wybucha w lipcu 2008 roku, gdy "Rzeczpospolita" ujawnia zapis rozmowy prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego (PO) z przedsiębiorcą Sławomirem Julkem, także członkiem PO. Julke oskarżał prezydenta o to, że miał zażądać dwóch lokali za pomoc w uzyskaniu decyzji administracyjnej zezwalającej na rozbudowę kamienicy, którą kupił Julke. Prezydent Sopotu twierdził, że jest niewinny. Co ciekawe, Julke, który o sprawie poinformował także premiera Donalda Tuska, został z PO wyrzucony, Karnowskiemu pozwolono zaś najpierw na zawieszenie swojego członkostwa w Platformie Obywatelskiej, a potem na odejście z partii. Na początku tego roku prokurator postawił Karnowskiemu osiem zarzutów, w tym siedem korupcyjnych - jeden z nich dotyczył znajomości z sopockim przedsiębiorcą Włodzimierzem Groblewskim. Cieszył się on dużą przychylnością władz miasta, na gruntach samorządowych postawił kilka salonów samochodowych. Prokuratura twierdzi, że prezydent Karnowski kupował w salonach Groblewskiego samochody z dużym upustem cenowym, a potem odsprzedawał je z zyskiem.
Włodarz Sopotu nie przyznaje się do winy, umocniło go wygrane referendum, w którym większość głosujących mieszkańców Sopotu nie wyraziła zgody na odwołanie prezydenta. Karnowski zignorował nawoływania Tuska, aby sam odszedł, a teraz z nieukrywaną satysfakcją atakuje w mediach byłych kolegów, wskazując, że jego sprawa w porównaniu z aferą hazardową to była drobnostka.
Stocznie niesprzedane
Nieudolność i propaganda - tak najkrócej można określić to, co robił rząd, a konkretniej ministerstwo skarbu, w sprawie sprzedaży polskich stoczni w Gdyni i Szczecinie. Najpierw premier Tusk i jego współpracownicy nie potrafili przekonać Komisji Europejskiej do tego, aby nie karała zakładów za przyjęcie pomocy publicznej. W tym samym czasie niemiecki rząd, nie oglądając się na Brukselę, wsparł swoje stocznie liczonymi w miliardy euro dotacjami i gwarancjami kredytowymi. Rządowi zabrakło stanowczości w rozmowach z KE.
Jeszcze bardziej kompromituje rząd i ministra Aleksandra Grada kwestia sprzedaży majątku stoczniowego. Przed wyborami do Parlamentu Europejskiego Grad ogłosił, że mamy inwestora z Kataru - co więcej, miał to być podmiot, który gwarantował kontynuowanie produkcji statków. Inwestor do przetargu, owszem, stanął, wygrał go, ale za nic nie chciał za stocznie zapłacić, i to mimo przesuniętego terminu. A potem minister na gwałt szukał nowego nabywcy - to też się nie udało. W efekcie przetarg trzeba ponowić, ale tym razem Grad cicho napomyka, że może się nie udać uratowanie przemysłu okrętowego, a majątek stoczniowy zostanie rozparcelowany na części, które będą miały różne przeznaczenie. Deweloperzy już zacierają ręce na wiadomość, że będą mogli nabyć atrakcyjne grunty nad morzem.
Nasze państwo nie potrafiło robić interesów ze stoczniami, ale bardziej obrotni byli politycy tej partii. Gdyby nie dociekliwość dziennikarzy, zapewne do tej pory zyski z prowadzenia szkoleń i kursów dla stoczniowców czerpałby senator Tomasz Misiak z PO. Najpierw pracował nad ustawą o restrukturyzacji sektora okrętowego, a potem jego firma Work Service dostała bez przetargu zlecenie o wartości kilkudziesięciu milionów złotych na prowadzenie szkoleń dla zwalnianych z pracy stoczniowców. Gdy sprawa wyszła na jaw, Misiaka wyrzucono z PO, a kontrakt anulowano. Wcześniej podobną umowę szkoleniową Work Service podpisał z Pocztą Polską i dziwnym trafem w tym samym mniej więcej czasie senator Misiak pracował nad ustawą o komercjalizacji PP.
Na konto Grada idzie także podpisanie ugody z Eureko w sprawie PZU. Będzie ona kosztowała Skarb Państwa co najmniej 4,7 mld złotych, a PZU wypłaci Eureko około 4 mld złotych dywidendy. Minister nie rozwiał wątpliwości nie tylko posłów opozycji, ale także wielu ekonomistów co do celowości zawierania tak drogiej ugody. Przekonują oni, że rząd poszedł na zbyt daleko idące ustępstwa, a dobry interes na tym zrobiło tylko Eureko.
Koledzy Grada i Grasia
Szerokim echem odbiła się także sprawa wynajmowania przez rzecznika rządu Pawła Grasia willi od Niemca Paula Roglera. Rzecznik miał zamieszkiwać w tym domu z rodziną w zamian za jego pilnowanie, co rychło spowodowało, że Graś zyskał przydomek "dozorcy" lub wręcz "ciecia". Ale pan Rogler lub jego byli współpracownicy mają dobre układy z PO. Oto bowiem media wyśledziły, że minister Aleksander Grad powołał na stanowisko prezesa spółki Zespół Elektrowni Wodnych w Czorsztynie Grzegorza Podlewskiego, szefa koła PO w Tychach. A Podlewski to były pełnomocnik spółki Agemark, której głównym udziałowcem jest właśnie Paul Rogler.
ZEW to łakomy kąsek, nie tylko z racji, że zarządza zalewem czorsztyńskim, ale i atrakcyjnymi obiektami turystycznymi, w tym stokiem narciarskim z wyciągami i oświetleniem. Wyciągi wydzierżawiono firmie, której udziałowcem był Franciszek Gryboś, kolega ministra Grada jeszcze z czasów studenckich. Co ciekawe, Gryboś to współwłaściciel firmy geodezyjnej MGGP, w której udziałowcem jest także Małgorzata Grad, małżonka ministra skarbu.
Zachowania wątpliwe i naganne
Patrząc na notowania PO sprzed wybuchu afery hazardowej, można się dziwić wysokiemu poparciu dla tej partii. Przecież sprawy, które wyżej opisaliśmy, nie wyczerpują katalogu nagannych etycznie i wątpliwych prawnie działań polityków lub wysokich urzędników rządowych związanych z Platformą. Wystarczy wspomnieć o casusie Krzysztofa Bondaryka, który przyszedł na szefa ABW wprost od operatora telefonii komórkowej Era. W ramach, jak sam mówił, umowy o zakazie konkurencji otrzymywał z Ery część swojego dawnego wynagrodzenia, które, jak ustaliło CBA, jednak znacząco przekraczało pobory uzyskiwane przez Bondaryka w ABW. Ta rekompensata miała wynieść 1,5 mln złotych. Bondaryk twierdził, że kwota była o wiele niższa. Co ciekawe, gdy już Bondaryk kierował ABW, to właśnie ta Agencja była jedyną służbą specjalną, która sprzeciwiała się nowelizacji prawa telekomunikacyjnego dotyczącego zakładania podsłuchów. Chodziło o to, żeby znieść obowiązek informowania przez policję lub inne kompetentne służby operatorów telekomunikacyjnych o tym, że komuś z ich abonentów założono podsłuch, bo chodziło o zabezpieczenie się przed przeciekami.
Na konto PO spada także choćby sprawa histerycznej kampanii przeciwko IPN za wydanie książki "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii". Zmuszono do odejścia z IPN jednego z jej autorów Sławomira Cenckiewicza, a premier przyłączył się do chóru krytyków, którzy domagali się wręcz rozpędzenia Instytutu. To kompromituje Donalda Tuska, który jako historyk z wykształcenia powinien znać wartość wolności badań naukowych nad naszą przeszłością. Jeszcze bardziej kompromitująca była zapowiedź minister nauki Barbary Kudryckiej przeprowadzenia kontroli na Uniwersytecie Jagiellońskim tylko dlatego, że powstała praca magisterska Pawła Zyzaka krytyczna wobec Wałęsy i pokazująca mało chwalebne epizody z jego przeszłości, podparte wywiadami ze świadkami tamtych wydarzeń.
Do katalogu "dokonań" PO i rządu trzeba też zaliczyć ogromne opóźnienia w wydawaniu unijnych pieniędzy (to m.in. efekt odrzucenia pierwszej listy projektów inwestycyjnych tylko dlatego, że przygotował ją poprzedni rząd), bałagan i opóźnienia w inwestycjach drogowych i kolejowych, rozwaloną reformę ochrony zdrowia (notabene trwa akurat proces byłego wiceministra Krzysztofa Grzegorka z PO, oskarżonego o korupcję), niszczenie polskiej armii, zagrożenie inwestycji związanych z Euro 2012 czy też ze spraw czysto politycznych wykorzystywanie komisji śledczych do walki politycznej z PiS. Już za samo to rządowi, premierowi i PO należałaby się czerwona kartka, mówiąc ulubionym przez premiera językiem piłkarskim. W porównaniu z tymi kłopotami naszego państwa afera hazardowa to "drobiazg", ale to właśnie ona może paradoksalnie przesądzić o przyszłości obecnej formacji rządzącej.
Krzysztof Losz
Ktoś nie mówi prawdy?
Nasz Dziennik, 2009-10-10
Wersja wydarzeń szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego w sprawie afery hazardowej przedstawiona sejmowej Komisji do spraw Służb Specjalnych różni się od tej przedstawionej przez rząd i powinna zostać odtajniona - postulują posłowie Prawa i Sprawiedliwości, którzy podczas posiedzenia speckomisji wysłuchali wyjaśnień Mariusza Kamińskiego. Według Zbigniewa Wassermanna, wersja przedstawiona przez szefa CBA może być zweryfikowana treścią pism.
Premier Donald Tusk za pośrednictwem ministra Michała Boniego ogłosił swoją wersję prac nad ustawą hazardową przy otwartej kurtynie w Sejmie. Natomiast szefowi Centralnego Biura Antykorupcyjnego marszałek Sejmu Bronisław Komorowski na sali plenarnej wystąpić nie pozwolił. Kamiński zrobił to w czwartek jedynie podczas tajnego posiedzenia sejmowej Komisji do spraw Służb Specjalnych. Prawo i Sprawiedliwość, które wcześniej wnioskowało o to, aby Kamiński mógł publicznie wystąpić przed posłami, teraz chce odtajnienia przedstawionych speckomisji wyjaśnień szefa CBA.
- Nie ma powodów, aby klauzulę tajności utrzymywać. Informacje, które przekazał minister Kamiński, są publicznie znane. Wersja Mariusza Kamińskiego jest ciekawa i różni się od tej wersji, którą przedstawia rząd, premier Donald Tusk i jego urzędnicy. Postanowiliśmy wystąpić jako członkowie Komisji do spraw Służb Specjalnych do przewodniczącego komisji o odtajnienie stenogramu z posiedzenia komisji - powiedział członek speckomisji Jarosław Zieliński (PiS). W jego ocenie, zawyżanie klauzuli tajności jest niedopuszczalne, a opinia publiczna musi znać odpowiedź na pytanie, czy doszło do nadużycia władzy na najwyższym szczeblu. Poseł Zbigniew Wassermann (PiS) podkreślał natomiast, że wersję szefa CBA da się zweryfikować treścią istniejących w tej sprawie pism. Sejmowa speckomisja w czwartek pozytywnie zaopiniowała wniosek premiera o odwołanie ze stanowiska Mariusza Kamińskiego. Taką samą opinię wydało wczoraj Kolegium do spraw Służb Specjalnych. Wniosek powinien zostać jeszcze zaopiniowany przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który deklarował wcześniej, że do odwołania szefa CBA ustosunkuje się negatywnie. Premier Donald Tusk zapowiadał, że Kamińskiego odwoła w poniedziałek. Może to oznaczać, iż z dymisją nie poczeka na opinię prezydenta.
Opozycja cały czas podnosi, że odwołanie Kamińskiego ze stanowiska jest bezprawne. - Funkcja szefa CBA jest funkcją szczególnie chronioną. Wynika to z faktu, że nie jest kolejną instytucją do ścigania korupcji, ale jedyną służbą do ścigania korupcji ulokowanej na szczytach władzy. To jest ten najtrudniejszy, najgroźniejszy rodzaj przestępczości, ponieważ wywodzący się z tej sfery sprawcy nie tylko liczą na parasol ochronny, ale bardzo często mają możliwości wykorzystywania atrybutów władzy, aby odpowiedzialności karnej uniknąć. Dlatego ustawodawca postanowił tak obwarować możliwość odwołania szefa CBA, aby nie było to proste - mówił Wassermann.
Odwołać szefa CBA można w kilku wyszczególnionych w ustawie sytuacjach. Szef CBA może np. zrezygnować, stracić stanowisko m.in. wtedy, gdy przez trzy miesiące nie wykonywał swoich funkcji, w przypadku skazania prawomocnym wyrokiem czy też utraty certyfikatu dostępu do informacji tajnych. - Spodziewaliśmy się, że we wniosku taką podstawę pan premier wskaże - powiedział Wassermann. W ocenie posła PiS, sekretarz Kolegium do spraw Służb Specjalnych Jacek Cichocki podczas posiedzenia speckomisji powodu dymisji szefa CBA nie był jednak w stanie wskazać. - Ta próba pewnej nadinterpretacji, że ma on postawione pewne zarzuty, a jak ma zarzuty, to nie ma nieskazitelnej postawy, jest absurdem prawnym - powiedział Wassermann. Zaznaczył, że tego argumentu można użyć, jeśli szef CBA skazany byłby prawomocnym wyrokiem. Według Wassermanna, premier dopuścił się też rażącego naruszenia prawa, desygnując do koordynowania służbami specjalnymi Jacka Cichockiego. Wyjaśniał, że prawo do nadzorowania i koordynowania służb ma minister, członek Rady Ministrów, a Cichocki tego standardu nie spełnia.
Artur Kowalski
CBA nagrało też Grada
Nasz Dziennik, 2009-10-10
16 posłów Platformy Obywatelskiej wykazało się nie lada odwagą, głosując wbrew rekomendacji premiera Donalda Tuska przeciwko kandydaturze Grzegorza Schetyny na stanowisko szefa klubu Platformy Obywatelskiej. 186 - poparło kandydaturę, już wkrótce, byłego wicepremiera, który stanowisko straci w wyniku afery hazardowej. Premier Tusk w przemówieniu do działaczy swojej partii wzywał, aby byli bezwzględni wobec siebie, deklarował wolę wyjaśnienia afery hazardowej do samego końca. Niewykluczone, że Platformę czekają kolejne kłopoty. CBA przekazało najważniejszym osobom w państwie tajne dokumenty dotyczące prywatyzacji stoczni w Gdyni i Szczecinie.
Premier Donald Tusk podczas piątkowej Rady Krajowej Platformy Obywatelskiej przemawiał do działaczy swojej partii jak dobry ojciec do dzieci, które zbłądziły. "Krystaliczny" wódz pouczał i przestrzegał. Zapomniał jednak, iż wiele wskazuje, że sam może ponosić odpowiedzialność za przeciek do hazardowych lobbystów o akcji prowadzonej przez CBA. Mariusz Kamiński, szef CBA, informował m.in. o podejrzeniach powiązań polityków PO z lobbystami próbującymi załatwić korzystniejsze zapisy ustawy hazardowej. Wkrótce po spotkaniu Kamińskiego z Tuskiem lobbyści już wiedzieli, że CBA depcze im po piętach.
- Zarówno jako szef polskiego rządu, jak i szef Platformy Obywatelskiej mam poczucie pełnej odpowiedzialności za to, co w Polsce, i także za to, co w Platformie się dzieje. To jest odpowiedzialność, której nikt nie może zdjąć z szefa ugrupowania, z szefa rządu(...)Mamy obowiązek dźwigać tę odpowiedzialność, ale także wyprowadzić z tego politycznego zakrętu na prostą. I Polskę, i oczywiście także Platformę Obywatelską - zwracał się premier do działaczy PO. Zaapelował, by byli wobec siebie bezwzględni. - Musimy być bezwzględni wobec tego zła, które zobaczymy w pobliżu siebie - mówił premier. Donald Tusk dał prawdziwy oratorski popis. Niejeden ze słuchaczy mógł się naprawdę wzruszyć, jak bardzo nasz premier chce walczyć z całym złem naszego świata: - Gdyby miało się okazać, że są sposoby na rozmycie tej sprawy i dzięki temu wygralibyśmy wybory, wolałbym wyjaśnić tę sprawę do końca, nawet gdybyśmy mieli przegrać. Zachowujcie się tak, jakbyście byli podsłuchiwani i obserwowani. Musimy być bezwzględni wobec siebie i zwalczyć zło, które się narodziło. Wygrajmy ze słabościami, a Polacy nam wybaczą - to tylko niektóre wyjątki z płomiennego przemówienia premiera. Platforma miała w piątek do załatwienia jeszcze jedną sprawę: wybór nowego szefa klubu PO. Ten stary - Zbigniew Chlebowski, został pozbawiony funkcji w związku z aferą hazardową. Niespodzianki nie było. 186 głosami wybrany został opuszczający rząd Grzegorz Schetyna. Znalazło się jednak 16 posłów, którym kandydatura Schetyny się nie spodobała i zagłosowali wbrew rekomendacji Tuska. Na następnym posiedzeniu klubu mamy poznać zastępców Schetyny w klubie. Niewykluczone, że do prezydium klubu wejdą następni posłowie PO, którzy opuszczają rząd, a więc Paweł Graś, Sławomir Nowak i Rafał Grupiński. Dotychczasowe prezydium klubu w całości podało się do dymisji.
Jednak to nie koniec problemów Platformy. Do kancelarii tajnych: Sejmu, Senatu, Prezydenta i premiera - według TVN 24 - wczoraj późnym wieczorem CBA przekazało materiały dotyczące zagrożenia interesu ekonomicznego państwa przy sprzedaży stoczni w Gdyni i Szczecinie. W stenogramach podsłuchów rozmów padać ma m.in. nazwisko ministra skarbu Aleksandra Grada.
Artur Kowalski