Wednesday, December 5, 2007

Coraz więcej rosyjskich szpiegów



Coraz więcej rosyjskich szpiegów
Nasz Dziennik, 2007-12-05
Według informacji niemieckich służb wywiadowczych, Rosja znacznie nasiliła w ostatnich miesiącach działania szpiegowskie na terenie Niemiec. Zainteresowaniem rosyjskiego wywiadu cieszy się nie tylko niemiecki przemysł, ale także - jak informuje dziennik "Die Welt" - niemiecka nauka i polityka. Jak twierdzi agencja DDP - wywiad niemiecki posiadł informację, że jeszcze przed wyborami parlamentarnymi w Rosji Władimir Putin wydał rozkaz zintensyfikowania działań szpiegowskich na terenie Niemiec. Szczególnym zainteresowaniem w Moskwie cieszy się niemiecki przemysł zbrojeniowy, gdyż - jak twierdzi agencja DDP - rosyjska armia za wszelką cenę i wszelkimi sposobami zamierza odbudować swoją dawną siłę i potęgę. W ostatnich dniach odnotowano dotychczas nieznane zjawisko prób werbunku na rosyjskich szpiegów nawet wśród niemieckich dyplomatów, deputowanych do Bundestagu, innych osób związanych z parlamentem czy też wśród pracowników naukowych. Według sekretarza stanu w MSW Augusta Hanninga, roczne niemieckie straty spowodowane szpiegostwem gospodarczym przekraczają 20 miliardów euro.
Waldemar Maszewski, Hamburg

Monday, December 3, 2007

Co nas czeka 13 grudnia? Jaki Traktat Reformujący podpisze Polska? Polski cz.I

Co nas czeka 13 grudnia? Jaki Traktat Reformujący podpisze Polska? Polski cz.I
mec. Carl Bedderman (2007-12-02)
Rozmowy niedokończone
słuchajzapisz

Co nas czeka 13 grudnia? Jaki Traktat Reformujący podpisze Polska? cz.II
mec. Carl Bedderman (2007-12-02)
Rozmowy niedokończone
słuchajzapisz

Thursday, November 22, 2007

Panie Bartoszewski, niech Pan odda ten medal!



Panie Bartoszewski, niech Pan odda ten medal!
Nasz Dziennik, 2007-11-22
Senat KUL postanowił przyznać doktorat honoris causa Władysławowi Bartoszewskiemu. Można tylko zdumiewać się decyzją ludzi, którzy postanowili tak mocno uhonorować Bartoszewskiego, akurat po wielkiej serii jego jakże niegodnych wystąpień polityczno-propagandowych, pełnych wrzasków i wyzwisk pod adresem ludzi inaczej niż on myślących. Szafowanie obelgami w stylu "dyplomatołków", którzy "szmacą kraj", można tylko tłumaczyć głębokimi kompleksami Bartoszewskiego, maturzysty, bezprawnie nazywanego profesorem. Za swe tak tendencyjne i wrzaskliwe zaangażowanie w kampanii wyborczej po stronie Platformy doczekał się Bartoszewski arcyhojnych pochwał Donalda Tuska. Został przez niego wywindowany jako rzekomy "najlepszy polski życiorys", "najlepsza polska biografia". W tym miesiącu ukaże się moja prawdziwie szokująca książka "O W. Bartoszewskim bez mitów", która pokaże całą prawdę o tym historyku-polityku. Pokażę na bardzo mocno udokumentowanych przykładach, jak wielkie skazy zaciążyły w ostatnich paru dziesięcioleciach na tym "najpiękniejszym życiorysie". Skazy te jakże poważnie przyćmiły rzeczywiste wcześniejsze zasługi Bartoszewskiego z poprzednich lat. Pokażę w swojej książce samochwała, skrajnie wyolbrzymiającego kosztem innych swoje zasługi z doby wojny. Pokażę łowcę nagród i odznaczeń, robiącego to na naprawdę niebywałą skalę. Nieprzypadkowo w niemieckich kręgach naukowych od dawna nazywają Bartoszewskiego "Preisjäger" (łowcą nagród). Pokażę fatalnego ministra-nieudacznika, który zawsze starał się, jak mógł, unikać stanowczej obrony Polski i Polaków, tym chętniej za to prowadząc politykę "na klęczkach" przed Niemcami i Izraelem. W oparciu o rozliczne przykłady pokażę postać osoby mijającej się z prawdą, porównując np. dwa całkowicie sprzeczne ze sobą (z 2000 i 2006 r.) kłamliwe tłumaczenia Bartoszewskiego na temat jego haniebnego milczenia w izraelskim Knesecie w grudniu 2000 roku. Przypomnę zdumiewający fakt sprzeciwienia się W. Bartoszewskiego jako sekretarza kapituły Orła Białego przyznaniu tego odznaczenia pośmiertnie generałowi Augustowi Emilowi Fieldorfowi i rotmistrzowi Witoldowi Pileckiemu. Przypomnę liczne, tak niegodne przystosowania się Bartoszewskiego do niemieckich oczekiwań w poglądach na historię i współczesność. Przystosowaniom tym towarzyszyło jakże uzasadnione oczekiwanie Bartoszewskiego na różne zaszczyty ze strony niemieckiej, od dobrze opłacanych wykładów i honorariów po nagrody i odznaczenia. Przypomnę choćby fakt, że niemiecka Fundacja Boscha hojnie wsparła kwotą aż 132 tys. marek pracę W. Bartoszewskiego nad wspomnieniami na temat porozumienia polsko-niemieckiego (wg M. Goss: Klientyzm, czyli polityka i pieniądze, "Nasz Dziennik" z 30 marca 2007). W nieustającej pogoni Bartoszewskiego za nagrodami i odznaczeniami znalazł się epizod szczególnie haniebny - niegodne Polaka przyjęcie złotego medalu ku czci śmiertelnego wroga Polski - niemieckiego ministra spraw zagranicznych Gustawa Stresemanna. Antypolski wyczyn W. Bartoszewskiego Do wspomnianego, tak skandalicznego wydarzenia doszło 15 listopada 1996 r. w Moguncji. Bartoszewski uroczyście przyjął złoty medal z rąk niemieckiego ministra spraw zagranicznych RFN Klausa Kinkla (por. Wolny czyni dobro. Laudacja wygłoszona przez ministra spraw zagranicznych RFN Klausa Kinkla 15 listopada 1996 r. z okazji wręczenia profesorowi Władysławowi Bartoszewskiemu złotego medalu Towarzystwa im. Gustawa Stresemanna, "Gazeta Wyborcza", 5 grudnia 1996 r.). Bartoszewski przyjął medal, pomimo że jako historyk musiał znać podstawowe, dość przygnębiające fakty z życia Stresemanna. Musiał wiedzieć, że Stresemann jako minister spraw zagranicznych Niemiec w latach 1923-1929 był bardziej zachłanny w agresywnych roszczeniach terytorialnych wobec Polski niż Adolf Hitler w 1939 roku. Hitler żądał od Polski Gdańska i "korytarza" przez polskie Pomorze. Stresemann żądał od Polski zarówno Gdańska i "korytarza", jak i polskiego Śląska i wielkiej części Wielkopolski. Aby doprowadzić do wymuszenia na Polsce oddania Niemcom tych ziem, Stresemann wszczął w 1925 roku wojnę celną z Polską, która szybko przekształciła się w wojnę gospodarczą dla wyniszczenia Polski. Wszczynając ten konflikt, Stresemann sądził, że jeśli Niemcy doprowadzą nasz kraj do ruiny gospodarczej, to ulegniemy ich wszystkim zaborczym żądaniom. Pełen nienawiści do Polski i Polaków, Stresemann konsekwentnie dążył do całkowitego izolowania Polski w Europie, począwszy od nader zręcznie wynegocjowanego przez niego układu w Locarno w 1925 roku. Układ ten zagwarantował trwałość granicy między Francją i Niemcami, pozostawiając bez żadnych gwarancji dla Polski naszą granicę z Niemcami, którym otwarto w ten sposób drogę ekspansji na wschód. Aby pokazać jak najpełniej całą prawdę o roli G. Stresemanna jako śmiertelnego wroga Polski, przytoczę w tym szkicu wymownie charakteryzujące go fragmenty publikacji kilkunastu autorów, wydanych zarówno w języku polskim, jak i w większości w językach obcych: niemieckim, francuskim, angielskim i hiszpańskim. Będą to przeważnie cytaty z opinii bardzo znanych historyków polskich i zagranicznych. Pokażą one, do jakiego stopnia Stresemann był zarówno wrogiem Polski, jak i niemieckim agresywnym nacjonalistą, który poprzez swoje działania utorował drogę do podbojów Hitlera. Mam nadzieję, że po dokonanym przeze mnie przedstawieniu ogromnego antypolskiego "dorobku" Stresemanna Czytelnicy zaczną się zastanawiać nad "tajemniczymi" motywami, jakie skłoniły Bartoszewskiego do przyjęcia medalu ku czci niemieckiego polakożercy. Niech Czytelnicy sami uznają, czy uroczyste przyjęcie przez Bartoszewskiego złotego medalu ku czci śmiertelnego wroga Polski - Stresemanna, było zgodne z jakimikolwiek normami, które powinny obowiązywać uczciwego Polaka-patriotę. W mojej opinii, wspomniany postępek Bartoszewskiego był wyczynem antypolskim, zasługującym wyłącznie na potępienie. Stresemanna wrogość do Polski Uwagi na temat zajadłej, niepohamowanej wrogości Stresemanna można znaleźć w rozlicznych pracach polskich i zagranicznych historyków. Zacznę od przypomnienia, jak oceniał rolę Stresemanna jeden z najwybitniejszych historyków polskich ostatniego półwiecza prof. Janusz Pajewski, członek Polskiej Akademii Umiejętności, znakomity znawca historii Niemiec i stosunków polsko-niemieckich. Otóż w szkicu, opublikowanym w Poznaniu w 1959 roku, Pajewski bez ogródek pisał o "niezbicie agresywnym, antypolskim charakterze polityki Stresemanna" (por. J. Pajewski: "Z najnowszych badań nad polityką Gustawa Stresemanna", Poznań 1959, s. 61). We wcześniejszej pracy prof. Pajewskiego (z 1957 r.) można było znaleźć jednoznaczne stwierdzenie, że jednym z celów polityki Stresemanna było "zniszczenie Polski". Według Pajewskiego, "Walka z Polską w polityce Stresemanna zajmowała miejsce naczelne" (podkr. J.R.N.) (por. J. Pajewski: "Polityka Gustawa Stresemanna w świetle najnowszych badań", Poznań 1957, s. 172). Profesor Pajewski zacytował w swym szkicu z 1959 r. wyrażoną na temat Stresemanna opinię znanego niemieckiego historyka Ericha Eycka ("Geschichte der Weimarer Republik", Stuttgart 1956, t. II): "Jak wszyscy niemieccy nacjonaliści, Stresemann odnosił się do Polaków z nienawiścią i pogardą. Wydawało mu się rzeczą słuszną i naturalną, że Niemcy panowali nad Polakami, ale poczytywał za perwersję, gdy Polacy panowali nad Niemcami. Usunięcie tych perwersyjnych stosunków uważał za rzecz bardzo pożądaną. Należałoby się z tym pogodzić (mit in Kauf nehmen) nawet wtedy, gdyby potrzebna była do tego przemoc wojskowa" (por. J. Pajewski: "Z nowszych badań...", s. 60). Na stałą wrogość G. Stresemanna do Polski jednoznacznie wskazuje również autor wydanej w USA syntezy historii niemiecko-polskich stosunków w latach 1918-1933 Harald von Riekhoff. Pisze, że Stresemann "nie miał żadnych skrupułów w graniu na antypolskich sentymentach" (s. 112), że "antypatia Stresemanna do Polski była silnie zakorzeniona" (s. 265), że Stresemann "realizował cel rewizji granicy polsko-niemieckiej z niezachwianą wytrwałością" (s. 263). Już w czasie pierwszej wojny światowej Gustaw Stresemann dawał wielokrotnie wyraz swej niechęci do Polski i Polaków. W 1916 r. wyrażał wrogi stosunek do stworzenia Królestwa Polskiego (por. P. Madajczyk: "Polityka i koncepcje polityczne Gustawa Stresemanna wobec Polski (1915-1929)", Warszawa 1991, s. 18, 33, 34). W 1918 r. Stresemann wyraźnie akcentował, że jego zdaniem "Ukraina stanowiła potencjalnie lepszego sojusznika, niż Królestwo Polskie" (por. tamże, s. 36). Po zawarciu pokoju brzeskiego, w czasie sporu z posłami polskimi w Reichstagu, jednoznacznie poparł oderwanie Chełmszczyzny od Polski (por. tamże, s. 35). Ustosunkowując się do Polski i Polaków z niechęcią, połączoną z poczuciem wyższości, twierdził: "Także w historii narodów i państw działa ostatecznie zasada sprawiedliwości. Tak duży naród, jakim był naród polski, nie upada bez własnej winy (...). Cała historia pokazuje, że ostatecznie upadek Polski miał podstawy we własnym braku sprawiedliwości społecznej, we własnej niezdolności Polski do ukonstytuowania swej państwowości" (por. tamże, s. 37). Gardząc Polakami, Stresemann nie chciał pogodzić się z utraceniem na ich rzecz przez Niemcy wielkich obszarów w oparciu o postanowienie traktatu wersalskiego. Stwierdzał, że "to, co uczynił traktat [wersalski - J.R.N.] z Niemiec, to rozerwane na części państwo - bez władzy, bez prawa, bez honoru, na wieczne czasy skazane na ciężką pracę, rządzone przez obce narody, jak przez właściciela niewolników. Być może zginiemy, jeżeli nie podpiszemy układu. Ale wszyscy mamy wrażenie, że na pewno zginiemy, jeżeli go podpiszemy" (por. tamże, s. 17). W czasie powstań śląskich Stresemann należał do zwolenników zdecydowanej akcji militarnej przeciw Polakom na Górnym Śląsku. Wystąpił później nawet z propozycją, by dzień przekazania Górnego Śląska Polsce ogłosić w Niemczech dniem żałoby narodowej (por. tamże, s. 43). Jak Stresemann utorował drogę Hitlerowi Przeciwnicy niemieckiego militaryzmu niejednokrotnie wskazywali na jednoznacznie wyraźną rolę Gustawa Stresemanna w utorowaniu drogi dla hitlerowskich agresji. Pisał o tym m.in. polski autor Jan Kaczmarek w wydanej po hiszpańsku w Santiago de Chile w 1943 roku książce "Paz belifera Alemania 1919-1939" (na s. 150 Kaczmarek cytował wymowny tekst publikacji Stresemanna z "Jahrbuch für Auswärtige Politik" w 1929 r., głoszący, że niemiecka polityka musi zapewnić Lebensraum dla narodu niemieckiego" [podkreślenie J. Kaczmarka]). Jak więc widzimy, Stresemann używał tego samego, co Hitler, określenia o potrzebie przestrzeni życiowej dla Niemiec. Kaczmarek akcentował również (op. cit., s. 151-158) rolę Stresemanna w wykorzystaniu niemieckiej mniejszości jako swego rodzaju "piątej kolumny" w krajach sąsiednich. W tym samym 1943 r. z ogromnie ostrą krytyką roli Stresemanna wystąpił niemiecki socjaldemokrata F.K. Bieligk, były więzień nazistowskiego obozu koncentracyjnego w Sachsenburg. W przełożonej na angielski książce "Stresemann. The German Liberals Foreign Policy" (London 1943 r.) Bieligk pisał bez ogródek o skrajnym poparciu Stresemanna dla agresywnej polityki Niemiec już w czasie pierwszej wojny światowej, cytując (na s. 11) m.in. jego wojownicze, militarystyczne wystąpienie na spotkaniu przemysłowców w Saksonii 28 października 1917 roku: "Decyzje Paryskiej Konferencji Ekonomicznej mogą być narzucone pokonanym Niemcom. My jednak nie jesteśmy pokonani (...). Nieważne, jaką postawę przyjmuje się indywidualnie w sprawie rozszerzenia naszych granic, ale ktoś, kto oddałby Belgię bez zagwarantowania nam najpierw wolności gospodarczej, zasługuje na powieszenie". Bieligk przypomniał (s. 38), że Niemcy opanowały Belgię, drastycznie łamiąc prawo międzynarodowe. Nie przeszkadzało to Stresemannowi w głoszeniu poglądów, że nie będzie powrotu do status quo w odniesieniu do Belgii i tego, że "w każdych warunkach warunki pokojowe muszą odzwierciedlać wojskową, polityczną i gospodarczą nominację Niemiec". Już wcześniej - 25 lipca 1915 r. Stresemann powiedział na zjeździe swej partii w regionie Nadrenii: "Musimy stać się prawdziwie silni, dlatego musimy bezlitośnie osłabić naszych wrogów, tak żeby żaden wróg nie ośmielił się na ponowny atak przeciw nam. Dlatego nie podlega dyskusji to, że musi dojść do zmian granic zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie" (por. F. K. Bieligk: op. cit., s. 38). Bieligk przypomniał również konsekwentnie agresywne stanowisko Stresemanna wobec sąsiadów Niemiec, na czele z Polską. Pisał (s. 55), że Stresemann publicznie oświadczył, iż "żaden z naszych niemieckich braci na Wschodzie nie wierzy, że polskie państwo się utrzyma", czym wywołał "burzę oklasków". Bieligk opisywał również (s. 72-73) konsekwentne zakulisowe działania Stresemanna dla wzmacniania potajemnej remilitaryzacji Niemiec, dziwiąc się, że takiemu politykowi przyznano Pokojową Nagrodę Nobla! Jak Stresemann dążył do zrujnowania Polski Profesor J. Pajewski pisał, charakteryzując politykę Stresemanna w oparciu o jego poufną instrukcję dla ambasadora Rzeszy w Londynie z 26 kwietnia 1926 r.: "Dokument ten jest syntezą i zarazem najlepszą charakterystyką polityki Stresemanna. Gdy nie ma siły zbrojnej i gdy zdobyczy nie sposób osiągnąć przemocą, trzeba za wszelką cenę przeciwdziałać stabilizacji stosunków w Europie Środkowej, utrzymywać stan ciągłej niepewności i niepokoju. Czy taka polityka leżała u źródeł drugiej wojny światowej? Odpowiedź nieuprzedzonego, bezstronnego obserwatora jest jasna i oczywista". Pajewski przypomniał, że Stresemann we wspomnianej poufnej instrukcji dla niemieckiego ambasadora z 26 kwietnia 1926 r. rozwinął szerzej program polityki wobec Polski. Niemieckie żądania rewizji granic z Polską będą mogły być zrealizowane dopiero wtedy, gdy "ekonomiczna i finansowa katastrofa Polski osiągnie punkt szczytowy". Dopóki bowiem Polska nie znajduje się na skraju przepaści, "żaden rząd nie będzie w stanie zaryzykować porozumienia z nami". Dlatego polityka niemiecka musi dążyć do tego, aby odroczyć "odbudowę finansową Polski do chwili, gdy kraj ten dojrzeje do układu w sprawie granic, zgodnego z naszymi życzeniami, i dopóki nasza siła odpowiednio się nie wzmocni". Życzenia niemieckie streszczały się w "odzyskaniu nieograniczonej suwerenności nad Korytarzem, Górnym Śląskiem i pewnymi częściami Śląska środkowego. Należy więc działać w tym kierunku, aby angielskie i amerykańskie koła finansowe nie wspomagały Polski, tak samo należy przeciwdziałać wszelkiej akcji Ligi Narodów w tej sprawie" (por. J. Pajewski: "Z nowszych...", s. 63. Zob. na ten temat również wcześniejszą, gruntownie udokumentowaną pracę historyka Z.J. Gąsiorowskiego: "Stresemann and Poland after Locarno", publikowaną na łamach "Journal of Central European Affairs", vol. XVIII, nr III, October 1958, s. 298). Latem 1925 roku Stresemann, dążąc do zrujnowania gospodarczego Polski, rozpoczął z naszym krajem wojnę celną, która szybko przerodziła się w wojnę gospodarczą. Niemiecki historyk Wolfgang Ruge cytował napisaną w owym czasie niezwykle agresywną antypolską ocenę urzędnika wschodniego wydziału niemieckiego MSZ, głoszącą, iż: "50 procent polskiego eksportu kierowane jest do Niemiec, podczas gdy do Polski kierowane jest zaledwie 5 procent niemieckiego eksportu. Nic nie stracimy więc na tej wojnie handlowej, podczas gdy Polacy pójdą na dno! Bez rewizji w sprawie Korytarza żadnego układu handlowego z Polską, tylko wojna handlowa na noże!" (cyt. za W. Ruge: "Stresemann. Ein Lebensbild", Berlin 1966, s. 185). W ramach wydanej Polsce wojny gospodarczej Niemcy objęły zakazami przywozu aż 57 proc. dotychczasowego eksportu Polski do tego kraju (wg T. Kozłowski: "Historia Republiki Weimarskiej 1919-1933", Poznań 1997, s. 173). Gustaw Stresemann liczył na to, że w następstwie restrykcji niemieckich "cały organizm państwowy Polski popadnie w niemoc" (por. tamże, s. 173). Coraz ostrzejsza walka gospodarcza Rzeszy Niemieckiej z Polską przyczyniła się do katastrofalnego spadku wartości złotego i związanego z tym załamania się nowej polskiej waluty (por. S. Kowal: "Partnerstwo czy uzależnienie? Niemieckie postawy wobec stosunków gospodarczych z Polską w czasach Republiki Weimarskiej", Poznań 1995, s. 18). Wbrew przewidywaniom G. Stresemanna i innych niemieckich polityków nie doszło do całkowitego załamania polskiej gospodarki. Bardzo wielką rolę w jej uratowaniu odegrały działania Banku Polskiego dla obrony zachwianej pozycji złotego. Wykorzystując olbrzymie aktywa Banku, wysłano za granicę 2/5 zapasów złota, jako zastaw środków zaangażowanych w obronę złotego (por. S. Kowal: op. cit., s. 19). Niemcy próbowali jednak zablokować starania polskiego rządu i Banku Polskiego o wzmacniające polski system walutowy pożyczki w instytucjach bankowych Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Jak pisał Stefan Kowal (op. cit., s. 73-74): "Główną odpowiedzialność za niemiecką akcję wobec polskich starań ponosił minister spraw zagranicznych Rzeszy Gustaw Stresemann. On podejmował miarodajne decyzje, obowiązujące nie tylko podległy mu resort, ale również inne zaangażowane osobistości. Drugą osobą, zaangażowaną w akcji przeciwdziałania polskim zabiegom o pożyczkę był Hjalmar Schacht. Uchodził on za mającego znajomości wśród wpływowych sfer finansjery. Według niektórych opinii, znajomości te wykorzystywał w całej rozciągłości przeciwko Polsce (...). Prewencyjna aktywność dyplomatyczna przeciw polskim staraniom o kredyty istniała już wcześniej. Już w pierwszej połowie 1925 roku udało się Niemcom powstrzymać wypłatę drugiej transzy pożyczki dla Polski z amerykańskiego Banku Dillon Read & Co. Z przyobiecanej pierwotnie sumy 50 mln dolarów formalnie przyznana kwota wyniosła 35 mln". Szczególnie skutecznie blokowali wysłannicy Stresemanna polskie zabiegi o kredyty w Wielkiej Brytanii. Wykorzystali tu germanofilską postawę gubernatora głównego banku angielskiego Montagu Normana. Poparł on niemieckie stanowisko, uzależniające wszelką pomoc finansową dla Polski "w interesie pokoju" od "odpowiedniej" korektury granicy polsko-niemieckiej (wg W. Ruge: op. cit., s. 185). Wbrew niemieckim oczekiwaniom polskie zabiegi o kredyty miały jednak już wkrótce przynieść wielki sukces - podczas bardzo dobrze przygotowanej wizyty wiceprezesa Banku Polskiego Feliksa Młynarskiego w Nowym Jorku w listopadzie - grudniu 1925 roku. W czasie tej wizyty powstał najważniejszy dla Polski projekt pożyczki w wysokości 100 mln dolarów w zamian za wydzierżawienie monopolu tytoniowego. Pożyczkodawcą miał być Bankers Trust, należący do potężnego koncernu Morgana. Wstępne porozumienie z Bankers Trust wyraźnie wzmocniło pozycję Polski w amerykańskim świecie bankierskim. Znacząco ułatwiło uzyskanie później przez rząd polski pożyczki stabilizacyjnej od międzynarodowego konsorcjum banków (por. S. Kowal: op. cit., s. 75). Skuteczne zabiegi Polski o kredyty amerykańskie przekreśliły marzenia Stresemanna o doprowadzeniu do ruiny gospodarczej Polski. O fiasku niemieckiej strategii, obliczonej na doprowadzenie do ruiny gospodarczej Polski, zadecydowało również nieoczekiwane wystąpienie bardzo pomyślnej dla nas koniunktury na polski węgiel. Działający na emigracji historyk polski Zygmunt J. Gąsiorowski tak pisał o tym w wydanej w Stanach Zjednoczonych pracy: "Oczekiwania Stresemanna, liczącego na to, że kryzys ekonomiczny w Polsce osiągnie takie rozmiary, że zmusi nas do przyjęcia niemieckich warunków, okazały się przedwczesne. Strajk brytyjskich górników okazał się dobrodziejstwem dla polskiego przemysłu węglowego, który dotąd w wielkiej mierze zależał od niemieckiego rynku. Teraz dla polskiego rynku otworzył się rynek skandynawski i inne rynki, a wzrost polskiego eksportu wywarł zbawienny wpływ na polską gospodarkę (...)" (por. Z.J. Gąsiorowski: "Stresemann and Poland...", s. 300). Istnieją uargumentowane opinie, że wysuwane przez Stresemanna i jego rewizjonistycznych kolegów skrajne niemieckie roszczenia terytorialne wobec Polski w owym czasie negatywnie wpłynęły na efekt niemieckich działań gospodarczych przeciw Polsce. Stefan Kowal pisze wprost (op. cit., s. 81): "Być może, iż nader duży obszar Polski, jaki nimi [roszczeniami terytorialnymi - J.R. N.] objęto, wywołał odwrotny skutek od oczekiwań niemieckich i w gruncie rzeczy miał pozytywny skutek na postawy pożyczkodawców". Przypomnijmy raz jeszcze, że ówczesne żądania terytorialne Stresemanna i jego rewizjonistycznych podwładnych bardzo znacząco przebijały wysunięte pod adresem Polski w 1939 r. żądania Adolfa Hitlera. Brzmiały one następująco - wg instrukcji do prowadzenie rozmów z ambasadorem W. Brytanii w Niemczech lordem E. V. D. Abernonem, skierowanej do sekretarza stanu w Auswärtiges Amt Carla von Schuberta 27 lutego 1926 roku: "Zwrot Gdańska, Pomorza ('korytarz') z okręgiem nadnoteckim, tzn. do linii Poznań - Toruń, dalej okrojenie Wielkopolski do linii na zachód od Poznania, przy czym sam Poznań z okolicą miał pozostać przy Polsce. Jeżeli chodzi o Śląsk, to żądania objęły Górny Śląsk oraz mniejsze obszary na tzw. Śląsku środkowym, w powiatach Namysłów, Góra i Syców" (wg S. Kowal: op. cit., s. 81). W instrukcji znalazło się stwierdzenie, że według poglądów rządu Niemiec "tylko w całości zwrot wyżej wymienionych obszarów doprowadzi do ostatecznej ugody między Niemcami a Polską". Podobny zakres rewizji granic powtórzył G. Stresemann 19 kwietnia 1926 roku w ściśle tajnej instrukcji dla ambasady niemieckiej w Londynie. W instrukcji położono silny nacisk na argumenty rewizji i konieczność jej przeprowadzenia, natomiast nie precyzowano pojęć "korytarza" i Śląska; z kontekstu wynikało, że pod pojęciem "korytarza" rozumiano nie tylko Pomorze, ale także północne rejony Wielkopolski położone nad Notecią. Tak znaczne okrojenie Wielkopolski miało na celu stworzenie "pomostu między Niemcami Środkowymi a Prusami Wschodnimi. (...) Okrojenie Wielkopolski obejmowało zachodnie i południowo-zachodnie powiaty, gdzie element niemiecki (...) nie przeważał (...). Rozmiary rewizji na Śląsku środkowym odnosiły się do tych części powiatów namysłowskiego i sycowskiego, które decyzją Traktatu Wersalskiego przyłączone zostały do Polski z racji zamieszkiwania tam w przeważającej części ludności polskiej, czemu wspomniana instrukcja nie przeczyła" (wg S. Kowal: op. cit., s. 81-82). Izolacja Polski w Locarno Największym sukcesem G. Stresemanna w jego nieustającej walce z Polską było doprowadzenie do izolacji naszego kraju w czasie konferencji w Locarno w październiku 1925 roku. Zawarty tam układ w pełni zgodny był z inicjatywą Stresemanna, który godził się na uznanie nienaruszalności zachodnich granic Rzeszy, tj. z Francją i Belgią. Równocześnie jednak zdecydowanie wykluczał udzielenie niemieckich gwarancji uznania nienaruszalności granicy wschodniej z Polską i Czechosłowacją. Stresemann z triumfującą satysfakcją opisywał porzucenie Polski i Czechosłowacji przez Francję i Anglię na konferencji w Locarno, akcentując: "Benes i Skrzyński musieli siedzieć w sąsiednim pokoju dotąd, aż ich wypuściliśmy. Taka była sytuacja tych państw, które dotąd tak rozpieszczano, ponieważ były służącymi innych, ale teraz zostały porzucone w momencie, gdy pojawiła się szansa dojścia do porozumienia z Niemcami" (cyt. za: Z.J. Gąsiorowski, op. cit., s. 292). W ocenie świetnego znawcy historii polityki międzynarodowej - profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego i członka Polskiej Akademii Umiejętności Henryka Batowskiego: "Locarno było wielkim sukcesem Niemiec, a zwłaszcza Stresemanna. Dla Francji okazało się w rezultacie iluzją. Dla Polski i Czechosłowacji było gorzkim unaocznieniem faktu, że odtąd granice w Europie dzielą się na nienaruszalne i na takie, którym tej cechy nie przyznano (...). W Berlinie sądzono, że układy lokarneńskie otwarły Niemcom drogę do rewizji granic z Polską. Na razie mówiono o tym ostrożnie, gdyż do użycia siły rozbrojone wtedy Niemcy nie byłyby wtedy zdolne. Niczego jednak na przyszłość nie wykluczano i dlatego można powiedzieć, że rok 1939 został zapowiedziany pośrednio czternaście lat wcześniej. Stresemannowi udało się osłabić międzynarodową pozycję Polski (...)" (podkr. - J.R.N.) (por. H. Batowski: "Między dwiema wojnami 1919-1939. Zarys historii dyplomatycznej", Kraków 2001, s. 122). Czym było Locarno, aż nadto brutalnie w swej szczerości sformułował G. Stresemann podczas posiedzenia rządu 19 października 1925 roku: "Dla mnie Locarno oznacza utrzymanie Nadrenii i możliwości odebrania niemieckich prowincji na Wschodzie" (cyt. za: T. Kozłowski: "Historia Republiki Weimarskiej 1919-1933", Poznań 1997, s. 166). W czasie przemówienia w Berlinie 14 grudnia 1925 r. Stresemann z satysfakcją odnotowywał powszechne rozgoryczenie w Polsce po Locarno, to, że wszystkie dzienniki polskie, za wyjątkiem dwóch organów oficjalnych, stwierdzały, że w ten sposób "przygotowuje się czwarty rozbiór Polski" (por. "Les papiers de Stresemann", Paris 1932, t. II, s. 194). Nazajutrz po Locarno, 27 listopada 1925 r. Stresemann pisał z ogromną satysfakcją w liście do dr von Keudell: "Dla mnie Locarno oznacza możliwość oderwania od Polski niemieckich prowincji na wschodzie" (por. "Les papiers de Stresemann", Paris 1932, t. II, s. 181). Krakowski historyk, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Józef Buszko tak pisał w ostatnim, czwartym tomie wydanej w 1985 roku syntezy historii Polski ("Historia Polski 1864-1948" Warszawa 1985, s. 300): "Niemiecki minister spraw zagranicznych Gustaw Stresemann usiłował zaraz po Locarno doprowadzić do izolacji Polski na arenie międzynarodowej, a także wykorzystać konflikt polsko-litewski, proponując Polsce podczas spotkania z Piłsudskim w Genewie w r. 1927 'zamianę' Pomorza i Gdańska na Litwę i Kłajpedę. Propozycje te zostały przez stronę polską odrzucone". Inne opinie o Stresemannie Słynny historyk emigracyjny Władysław Pobóg-Malinowski pisał w swej "Najnowszej historii politycznej Polski" (Londyn 1967, s. 632), iż: "Polityką niemiecką kierował G. Stresemann, nacjonalista, dążący do zniszczenia traktatu wersalskiego przez stopniowe kruszenie jego struktury". W innym miejscu swojej książki (s. 694) Pobóg-Malinowski pisał: "Stresemann celowo jątrzył stosunki między Polską a Wolnym Miastem, nie tylko ciągnąc gdańszczan do walki ze statutem dla rozszerzenia ich przywilejów, ale podsycając też nastroje nacjonalistyczne i robiąc z nich główny atut w rewizjonistycznym haśle 'powrotu do Rzeszy' (...)". Jeden z najwybitniejszych znawców XX-wiecznej historii Niemiec, historyk amerykański S. William Halperin, pisał w swej syntezie politycznej historii Niemiec w latach 1918-1933, że: "W sprawie wschodnich granic postawa Stresemanna i wszystkich jego kolegów z gabinetu charakteryzowała się całkowitą sztywnością. (...) Niemcy nigdy nie miały się pogodzić z ich aktualnymi granicami z Polską (...). Stresemann w poufnych rozmowach z dziennikarzami i członkami komisji spraw zagranicznych Reichstagu stanowczo akcentował, że pakt zachodni był traktowany głównie jako ośrodek do zapewnienia rewizji granic wschodnich" (por. S.W. Halperin: "Germany Tried Democracy. A Political History of the Reich from 1918 to 1933", New York 1965, s. 325-326). Skrajne antypolskie oblicze Stresemanna odsłania również poświęcona mu grubaśna biografia, wyszła spod pióra jego syna Wolfganga "Mein Vater Gustav Stresemann. Biografie aus des Feder des Sohne" (Berlin 1979). Wolfgang Stresemann wielokrotnie przyznaje w swej książce, że jego ojciec z pasją dążył do zmiany granicy niemiecko-polskiej, którą uważał za "bezsensowną". Tłumaczy to jednak tym, że: "Wówczas nikt w Niemczech nie mógł uznać niemiecko-polskiej granicy za ostateczną" (W. Stresemann: op. cit., s. 334). Z książki Wolfganga Stresemanna jednoznacznie wynika, że jego ojciec do końca życia darzył Polskę i Polaków ogromną niechęcią. Nader wymowny pod tym względem był epizod z działalności jego ojca jeszcze na rok przed jego śmiercią. Otóż 15 grudnia 1928 r., podczas posiedzenia Ligi Narodów w Lugano, Stresemann wyzwał od ostatnich polskiego ministra spraw zagranicznych Augusta Zaleskiego, gdy ten przedstawił trudności, jakie Polska ma z mniejszością niemiecką. Jak opisywał Wolfgang Stresemann: "Jeszcze podczas wystąpienia Zaleskiego zareagował na nie mój ojciec ze 'świętym' oburzeniem, przerwał polskiemu ministrowi zwiszenrufem, co było czymś niezwykłym w Lidze Narodów i odpowiedział mu w najwyższym wzburzeniu, przy czym wiele razy uderzył pięścią w stół, co także było zdarzeniem wysoce niezwykłym" (wg W. Stresemann: op. cit., s. 546. Zob. również tekst ówczesnego gwałtownego wystąpienia Stresemanna przeciw ministrowi A. Zaleskiemu w "Les papiers de Stresemann", Paris 1932, t. III, s. 317-319). W ten sposób Stresemann ujawniał całą głębię jadu przepełniającej go antypolskiej nienawiści. Z Rosją Sowiecką przeciw Polsce W swoich rewizjonistycznych aspiracjach, wymierzonych przeciw Polsce, Stresemann wyraźnie stawiał na antypolskie współdziałanie Niemiec z Rosją Sowiecką. Już w 1925 r. był przekonany, że Rosja przez podniesienie sprawy zmiany jej granic z Polską stworzy okazję dla generalnych zmian status quo w Europie, korzystnych dla Niemiec (por. uwagi H. von Riekhoffa: "German - Polish Relations 1918-1933", Baltimore, s. 88). Riekhoff przytoczył w tym kontekście (na s. 38) wymowny wywiad G. Stresemanna dla "Hamburger Fredenblatt" z 25 października 1925 r., w którym akcentował, że imperium rosyjskie, podobnie jak Niemcy, przeciwne jest uznaniu obecnych granic Polski. Oznaczać to może - według Stresemanna - że ewentualne wystąpienie Rosji Sowieckiej w sprawie granic z Polską może doprowadzić do "otwarcia nowego rozdziału w europejskiej historii" (por. tamże, s. 88). Już pół roku po Locarno Stresemann podpisał w Berlinie 24 kwietnia 1926 r. niemiecko-rosyjski pakt przyjaźni. Pakt wyraźnie akcentował, że obie strony stoją na gruncie układów w Rapallo, układów, które były wyrazem antypolskiej zmowy obu naszych sąsiadów. Doktor Andrzej Leszek Szcześniak tak pisał o pakcie berlińskim i niemiecko-sowieckim współdziałaniu w dobie Stresemanna w swoim świetnym podręczniku dla szkół średnich "Historia 1815-1939" (Warszawa 1998, s. 480): "W oficjalnym tekście dokumentu wiele mówiono o pokoju, pełnej zaufania współpracy itp. W rzeczywistości intensywnie rozwijano współpracę wojskową, służącą rewizji układu wersalskiego, wymierzoną też przeciw Polsce. Nad Wołgą i Kamą niemieccy konstruktorzy wypróbowywali - zakazane w Niemczech - bronie: pancerną, lotniczą i gazową; generałowie niemieccy układali dla Czerwonej Armii regulaminy, a wyżsi dowódcy sowieccy wykładali w niemieckich szkołach wojskowych. Głównym jednak celem tego układu było zgodnie ze wspólnymi niemiecko-rosyjskimi interesami zepchnięcie Polski do jej 'etnograficznych granic'. Układ berliński potwierdzony został w maju 1933 r., po dojściu Hitlera do władzy. 'Pokojowa' polityka Stresemanna przygotowywała podstawy do przyszłej agresji. Gdy Hitler objął władzę, Niemcy były już przygotowane politycznie i gospodarczo do rozpoczęcia gigantycznych zbrojeń". Oddaj, Pan, ten medal! Niech pan Bartoszewski poda choć jeden, najmniejszy choćby powód uzasadniający to, że on - Polak - przyjął złoty medal ku czci niemieckiego polakożercy z rąk niemieckiego ministra. Jakikolwiek logiczny powód poza prawdziwym, jakże niegodnym motywem - pogoni za zaszczytami. W tym przypadku ta pogoń faktycznie okryła go tylko niesławą! Ciekawe, jakimi jeszcze ewentualnymi medalami niemieckimi dałby się p. Bartoszewski skusić, jeśli tylko już istnieją - medalem ku czci Zakonu Krzyżackiego, Fryderyka II czy Bismarcka? Czy ten p. Bartoszewski naprawdę nie ma żadnego poczucia godności, poczucia, że są takie "splendory", których żaden szanujący się Polak nie powinien przyjmować?! Czyżby rzeczywiście pan Bartoszewski nie miał zielonego pojęcia o tak licznych antypolskich działaniach Stresemanna, konsekwentnie wyrażanych w jego polityce do ostatnich chwil życia? Czyżby rzeczywiście, jako historyk, był aż tak wielkim ignorantem w tej tak podstawowej sprawie, przedstawianej we wszystkich podręcznikach, o której powinien wiedzieć przeciętny maturzysta, a cóż dopiero nieprzeciętny posiadacz dyplomu maturalnego, jak Władysław Bartoszewski? Nie wiem, co Bartoszewski znał przed publikacją mego tekstu z zacytowanej przeze mnie wielojęzycznej literatury naukowej na temat G. Stresemanna. Teraz jednak po lekturze mego tekstu nie będzie mógł dłużej twierdzić, że nie wie, iż przyjął z rąk niemieckiego ministra medal, wydany ku czci śmiertelnego wroga Polski. Ten złoty medal powinien go teraz parzyć jak gorący kartofel, którego trzeba natychmiast pozbyć się za wszelką cenę. Władysław Bartoszewski powinien jak najszybciej oddać ten medal, którym Niemcy go odznaczyli. Wyobrażam sobie, jak wręczający ten medal niemiecki minister Kinkel i jego otoczenie śmieli się potem w kułak z Bartoszewskiego, mówiąc między sobą: "doprowadziliśmy do tego, że ten tak znany w Niemczech i za granicą Polak uczestniczył w fetowaniu polakożercy. Ryba połknęła przynętę!". Jak Bartoszewski mógł to zrobić jako Polak, gdzie było w owym momencie jego poczucie polskiej godności narodowej? Powinien się bez reszty wstydzić skwapliwości, z jaką odebrał antypolski medal. Powtarzam z całą świadomością siły tego oskarżenia, że przyjęcie przez Bartoszewskiego medalu ku czci G. Stresemanna było aktem nieprzyjaznym wobec Polski. Stresemann był w latach dwudziestych niemieckim politykiem, najbardziej odpowiedzialnym za zepchnięcie Niemiec na drogę, która - za Hitlera - doprowadziła ten kraj do wywołania drugiej wojny światowej. Niemcy mogą oczywiście, nawet dziś, wybielać Stresemanna i robić arcy-Europejczyka z tego świetnie maskującego się nacjonalisty i szowinisty. Mogą nawet ustanawiać medal na jego cześć i wręczać wybranym Niemcom, a także szukać chętnych do udekorowania tym medalem "pożytecznych idiotów" poza granicami Niemiec. Uczciwy Polak powinien jednak natychmiast odrzucić z oburzeniem próbę uhonorowania go takim medalem. A jeśli już to zrobił kiedyś, to - zgodnie z wyznawaną w słowach przez Bartoszewskiego zasadą "warto być przyzwoitym" - powinien ten medal odesłać tym, którzy go nadali. Panie Bartoszewski, niech Pan odda ten medal, jeśli zostało w Panu choć trochę polskiej godności po latach antyszambrowania w roli "łowcy nagród i odznaczeń". Może do odesłania medalu namówi Pana sam Donald Tusk w imię ratowania resztek mitu o Pańskim "najpiękniejszym życiorysie!".
Prof. Jerzy Robert Nowak

Thursday, November 8, 2007

Saturday, November 3, 2007

Piotr Rubik "Psalm dla Ciebie"

Piotr Rubik, Zamość 12 czerwca 2007

Nobody can separate good friends,

Nobody can separate good friends,
good friends are never lonely,
because they know one thing in life,
to be there for each other.

Let the others talk,
nothing can happen to us,
neither today nor tomorrow,
will we leave each other.

It is easy to be happy
when fortune is on your side
but in difficult times
you need a friend.

Gute freunde kann niemand trennen
Gute Freunde sind nie allein
Well sie eines im leben konnen
Fureinander da zu sein

Lass doch die andem reden
Was kann uns schon gaschehn
Wir warden heut und morgan
Nicht auseinander gehn

Glock kannst du leicht ertragen
Wenn dir die sonne scheint
Aber in schweren tagen
Da brauchst du einen frennd

Thank you,
John Koltisko



John Francis Saleebey
Director of Operations
johns@samandharrys.com tel:
cell:
fax: (202) 296-4333
(202) 492-6786
(202) 785-1070


Alex Lech Bajan
CEO
RAQport Inc.
2004 North Monroe Street
Arlington Virginia 22207
Washington DC Area
USA
TEL: 703-528-0114
TEL2: 703-652-0993
FAX: 703-940-8300
sms: 703-485-6619
EMAIL: office@raqport.com
WEB SITE: http://raqport.com

Saturday, October 27, 2007

Za syndrom drugiej generacji

Za syndrom drugiej generacji
Nasz Dziennik, 2007-10-27
Syn poddawanego zbrodniczym eksperymentom medycznym dokonywanym w niemieckich obozach koncentracyjnych, cierpiący na tzw. syndrom drugiej generacji, domaga się zadośćuczynienia od rządu niemieckiego. Wniosek o ustalenie właściwego sądu w Polsce do wniesienia pozwu o odszkodowanie został złożony wczoraj w Sądzie Najwyższym w Warszawie. Jerzy Skrzypek z Warszawy był więźniem obozów m.in. Auschwitz i Dachau. W tym ostatnim niejaki dr Rascher dokonywał na nim zbrodniczych eksperymentów pseudomedycznych, zarażając go groźnymi chorobami. - Tego się nie da opowiedzieć, każdy szczegół jest bolesny - wspomina Skrzypek traumatyczne przeżycia z przeszłości. Jego cierpienia nie zakończyły się po uwolnieniu z obozu. Co więcej, ich skutki dotknęły także jego syna urodzonego wiele lat po wojnie. Krzysztof Skrzypek cierpi m.in. na krótkowzroczność, bezsenność, nadpobudliwość psychoruchową itp. Problemy zdrowotne występujące w jego przypadku i u wielu innych dzieci więźniów poddawanych takim eksperymentom w obozach znane są jako syndrom drugiej generacji. Krzysztof Skrzypek uważa, że odszkodowania dla osób doświadczonych tak makabrycznymi eksperymentami i ich dzieci powinny być przyznawane obligatoryjnie. W związku z t ym, że Niemcy nie wykazują w tym względzie żadnej inicjatywy, postanowił on sądownie domagać się rekompensaty za cierpienia. Niewielkie odszkodowania wypłacone swego czasu przez Fundację "Polsko-Niemieckie Pojednanie" uważa on za niewystarczające. Krzysztof Skrzypek domaga się od federalnego rządu niemieckiego zadośćuczynienia w wysokości 200 tys. zł i 2 tys. miesięcznej renty. W jego imieniu adwokat Stefan Hambura z Berlina złożył wczoraj w Sądzie Najwyższym wniosek o ustalenie właściwości sądu polskiego, do którego należy skierować pozew o odszkodowanie. - Sąd Najwyższy musi rozstrzygnąć kwestię, do którego sądu okręgowego musimy wystąpić z tym pozwem - podkreślił. - Sprawa, jeśli chodzi o warstwę merytoryczną, jest precedensowa, ale w sferze formalnej nie jest skomplikowana - ocenił Bogusław Nieszczerzewski, radca prawny, który występuje w sprawie razem z Hamburą. Dlatego uważa, iż SN powinien szybko rozstrzygnąć tę kwestię. Ponad tydzień temu Hambura w imieniu dwójki Polaków, m.in. Skrzypka, wystąpił z analogicznym pozwem do sądu krajowego w Berlinie. W nim także domaga się zadośćuczynienia za uszczerbek na zdrowiu dzieci ofiar hitlerowskich eksperymentów medycznych. Czy zostanie on rozpatrzony pozytywnie - nie wiadomo. Złożony przed dwoma laty, również przez mecenasa Hamburę, pozew Polki Izabeli Brodackiej, która domagała się odszkodowania za cierpienia psychiczne będące skutkiem pobytu jej ojca w obozie Auschwitz, został odrzucony przez niemiecki sąd. Adwokat jednak nie dał za wygraną i złożył pozew do Trybunału w Strasburgu. Z kolei w poniedziałek do Sądu Okręgowego w Gdańsku wpłynie pozew Winicjusza Natoniewskiego o odszkodowanie od rządu niemieckiego za poparzenia powstałe w wyniku pacyfikacji wsi Szczecyn na Lubelszczyźnie. Reprezentujący go adwokat Roman Nowosielski powiedział nam, że obowiązuje co prawda zakaz pozywania przez obywateli danego państwa przed jego sądami innego państwa. Ale pojawiło się obecnie w prawie międzynarodowym takie rozumienie tej kwestii, że nie dotyczy to sytuacji, kiedy osoba doznaje szkody wskutek czynu niedozwolonego, czyli działania sprzecznego z prawem, co ma miejsce w przypadku Natoniewskiego. - To była pacyfikacja nieuzasadniona militarnie, tam mordowano ludzi - podkreślił. Takie stanowisko zajmuje m.in. Komisja Praw Człowieka ONZ. - W Polsce i na świecie zaczyna dominować powoli taki pogląd, że jeśli chodzi o szkodę na osobie, w wyniku czynu zabronionego, można pozywać przed polski sąd - dodaje. Nowosielski podkreśla, że jest to sprawa precedensowa, i liczy na to, że utoruje ona drogę innym pozwom.
Zenon Baranowski

Prezent dla Eriki Steinbach?



Prezent dla Eriki Steinbach?
Nasz Dziennik, 2007-10-27
Zgorzelec w awangardzie upamiętniających "wypędzenia" Niemców Miasta Zgorzelec i Goerlitz postanowiły wspólnie wybudować centrum dokumentacyjno-naukowe poświęcone ucieczkom, wypędzeniom i przymusowym przesiedleniom. Związek Wypędzonych na czele z Eriką Steinbach wyraził już wielkie zadowolenie z takiej inicjatywy. Oburzenia natomiast nie kryją włodarze sąsiadujących ze Zgorzelcem miast oraz część posłów reprezentujących region. Czy stojący za pomysłem burmistrz Zgorzelca wywodzący się z Platformy Obywatelskiej nie dostrzega, że placówka może stać się narzędziem niemieckiego rewizjonizmu i fałszowania historii? Zarówno w urzędzie miejskim w Zgorzelcu, jak i w magistracie niemieckiego Goerlitz uzyskaliśmy informację, że oba miasta postanowiły stworzyć centrum dotyczące ucieczek, wypędzeń i przymusowych przesiedleń. Pod tym samym hasłem kontrowersyjną wystawę fałszującą historię prezentowała w Niemczech Erika Steinbach. Jak poinformował nas Roman Latosiński, naczelnik zgorzeleckiego wydziału promocji i współpracy z zagranicą, wstępny projekt tego przedsięwzięcia został już zaakceptowany przez burmistrza Zgorzelca Rafała Gronicza (PO) i burmistrza Goerlitz Joachima Paulicka (CDU). Będzie to wspólna inicjatywa polsko-niemiecka. - Europejskie miasto Zgorzelec - Goerlitz jest od 1998 r. związane proklamacją o współpracy i realizujemy bardzo wiele wspólnych działań, gdzie strona polska wspiera stronę niemiecką, a strona niemiecka wspiera stronę polską. Intencją nowo powstającego centrum będzie także możliwość prowadzenia badań na temat historii tego regionu - tłumaczył Latosiński. Zaprzeczył on, jakoby planowana placówka miała dotyczyć kwestii niemieckich wypędzeń. - W planie projektu nawet nie ma takiego słowa - stwierdził. Zgoła odmienne zdanie na ten temat wyraził Kai Grebasch z niemieckiego biura "Europa Stadt Goerlitz Zgorzelec GmbH". Zdecydowanie potwierdził on, że słowa: "ucieczki, wypędzenia i przymusowe przesiedlenia" na pewno znajdą się w nazwie wspólnego projektu. - Jest to wspólna inicjatywa burmistrza Paulicka z Goerlitz i Gronicza ze Zgorzelca - poinformował nas Grebasch. - Projekt ten będzie składał się zarówno z wystawy, jak i z placówki, gdzie niemieccy i polscy naukowcy będą mogli opracowywać ten temat. Mamy już informacje, że nasza wspólna inicjatywa spotkała się z powszechnym uznaniem w wielu kręgach - poinformował nas Grebasch. - Burmistrz Zgorzelca jest przedstawicielem PO. Biorąc pod uwagę to wydarzenie, niepokojące jest, w jakim kierunku polską politykę zagraniczną poprowadzi Donald Tusk - wskazuje poseł Elżbieta Witek, prezes zarządu okręgowego Prawa i Sprawiedliwości w Legnicy. Radości ze wspólnej inicjatywy Zgorzelca i Goerlitz nie ukrywa Związek Wypędzonych. - Upamiętnienie wypędzonych nie musi być ograniczone jedynie do Berlina i dobrze, że powstają podobne placówki w innych miastach, a szczególnie w Polsce. Jest bardzo ważne, aby temat wypędzeń był rozpowszechniany w jak najszerszym kręgu, także w Polsce - stwierdził w rozmowie z nami rzecznik prasowy BdV Walter Strattmann. Próby krytyki wspólnego przedsięwzięcia upamiętniającego wypędzenia naczelnik zgorzeleckiego wydziału promocji i współpracy z zagranicą w urzędzie miejskim skwitował: "Jeżeli tak będziemy interpretowali niektóre działania, to nigdy nie zrobimy kroku ku Europie w pojednaniu, tylko zawsze będziemy ustawiali się bokiem". Pomysł budowy wspólnego dokumentacyjnego centrum dotyczącego wypędzeń skrytykował burmistrz leżącego nieopodal miasta - Bogatyni. - Jako Polak nie rozumiem decyzji władz Zgorzelca. To jest jakieś nieporozumienie - nie krył oburzenia Andrzej Grzmielewicz. - Nie rozumiem, dlaczego ktoś w ogóle podejmuje takie tematy. Władze Zgorzelca postępują bardzo lekkomyślnie. Jeżeli Niemcy chcą coś takiego urządzać, to niech robią to u siebie - dodał. Równie ostro pomysł władz Zgorzelca skrytykowała poseł Elżbieta Witek, prezes zarządu okręgowego Prawa i Sprawiedliwości w Legnicy. - Jest to dla mnie wielkie zaskoczenie. Nie ulega wątpliwości, że jeżeli Erika Steinbach jest zadowolona z tego projektu, to nie jest on dobry dla Polski i wzbudza moje poważne zaniepokojenie - stwierdziła w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Witek. - Tworzenie w Zgorzelcu centrum dokumentującego "wypędzenia", w sytuacji kiedy coraz częściej pojawiają się różne roszczenia niemieckie wobec Polski, jest nieporozumieniem - podsumowała.
Waldemar Maszewski

Anonimowe centra atakują


Anonimowe centra atakują "Nasz Dziennik" z 29-30 września zamieszcza homilię bp. Stanisława Stefanka pt. "Przywróćmy nadzieję rodzinie". Znaczącą część homilii stanowią ostrzeżenia przed działalnością światowych "anonimowych centr", godzących w religię i rodzinę. Bp Stefanek stwierdził m.in.: "W minionym tygodniu odbyła się debata pt. "Polityka rodzinna w Europie". Co oferują uczestnicy debaty? Po pierwsze, rodzina powinna się oprzeć na standardach europejskich, i to na standardach ujednoliconych. Porzuca się zamysł Boży, porzuca się Trójjedynego Boga, który miłością powołał nas do istnienia, a w Synu Bożym, Jezusie Chrystusie, obdarzył wydającą się za Kościół miłością ofiarną. Porzuca się to faktyczne, prawdziwe, jedyne źródło, a próbuje się stworzyć model nawiązujący do zniszczonego domu wielu rodzin europejskich i na tym zniszczonym, zgruzowanym domu nieudanych rodzin próbuje się ujednolicić pojęcie "standard europejski", które według umowy społecznej ma obowiązywać wszystkich. Cóż to jest Unia Europejska? Znamy osoby, ewentualnie osoby prawne, które mają w jakimś wymiarze zadania społeczne, bo takie powołujemy w ramach demokracji. Ale kto ma prawo wejść na teren mojego kontaktu z Panem Bogiem? Jakaś anonimowa rzeczywistość, jakiś twór abstrakcyjny, za którym funkcjonuje klub anonimowych władców. Przy tym pocieszają nas uczestnicy debaty, że Unia Europejska będzie "miękko" postępować w sprawach społecznych, czyli zostawi nam jakiś margines wolności. Od razu nie każe nam zniszczyć wszystkich szczęśliwych rodzin, żeby dojść do standardów nieudanych małżeństw Europy. Ale to "miękkie" lądowanie powinno w swoim programie wziąć pod uwagę budzenie nowej świadomości, w której ma powstać - cytuję dokładnie - "neutralne podejście, wolne od normatywnych, uwarunkowanych kulturowo wyobrażeń". To znaczy, że mamy być wolni od kultury, od obyczajów, wolni od norm, czyli od ładu moralnego, a jedyna dla nas pociecha - będzie to wprowadzane metodą miękkiego nacisku. Przypomina mi się pewna scena, o ile dobrze pamiętam, chyba sam prezydent Bierut asystował w procesji Bożego Ciała w 1945 r. Zanim wymordowano AK-owców, zanim wymordowano patriotów, zanim zniszczono wszystko to, co wartościowe w polskiej tradycji, "miękko" podeszli nasi władcy do Kościoła katolickiego. Ciekawa metoda. Kim są członkowie tej debaty? Dowodzą dziennikarze - etatowi pracownicy właścicieli wielkich tytułów. A więc znów anonimowe centra dowodzenia, bo przecież dziennikarz jest pracownikiem do wykonywania zadań; oni prowadzą debatę".

Niemieccy grabieżcy skarbów polskiej kultury Helena Kowalik przypomina w "Przeglądzie"





Niemieccy grabieżcy skarbów polskiej kultury Helena Kowalik przypomina w "Przeglądzie" z 16 września sabotowanie przez Niemców zwrotu skarbów polskiej kultury i sztuki zrabowanych w czasie wojny. W artykule zatytułowanym "Grabieżca krzyczy: łapaj złodzieja!" Kowalik pisze m.in.: "Od dwóch lat utknęły negocjacje z rządem Niemiec w sprawie dzieł sztuki zrabowanych w czasie wojny (…). Wywieziono z Polski lub spalono 2,8 tys. obrazów różnych szkół europejskich, 11 tys. obrazów artystów polskich, 1,4 tys. rzeźb, 15 mln książek, 75 tys. rękopisów, 22 tys. starodruków, 25 tys. zabytkowych map, 300 tys. grafik, 50 tys. rękopisów muzealnych. Ich wartość to około 12 mld dolarów". Ateiści w "Gazecie Wyborczej" i "Przekroju" Godny przemyślenia jest tekst felietonu Bronisława Wildsteina "Jak czuć się dobrze", zamieszczonego w "Rzeczpospolitej" z 6 września. Wildstein pisze m.in.: ""Ja w Boga nie wierzę" - ogłasza "Wyborcza". Też mi rewelacja, dziwi się czytelnik. Okazuje się jednak, że gazeta włącza się w akcję "doming out" (aktywistów informuję, że po polsku określenie to oznacza "ujawnienie") ateistów. Po "doming out" gejów i aborcjonistek teraz w Internecie odnajdujemy listę ateistów i agnostyków. "Obok gwiazd show-biznesu figurują akademiccy wykładowcy, obok uczniów - emeryci, obok prawników - mechanicy, hydraulicy, bezrobotni" - ekscytuje się "Wyborcza". "I górnicy, i hutnicy, tramwajarze i rolnicy" ze wzruszeniem przypomniałem sobie wierszyk, deklamowany w PRL-owskiej podstawówce. Idea "doming out" to oczywiście obrona tolerancji. Polska staje się państwem wyznaniowym - głoszą internetowi ateiści. Ponieważ słyszę to od 18 lat, moja wrażliwość nieco stępiała. Niedawno nowo powołany redaktor naczelny "Przekroju" zdefiniowany został na łamach swojego tygodnika jako "z przekonania ateista". I tyle. Myślałem, że przekonania mówią coś o rzeczywistości, okazuje się: wystarczy niewiara. Pewnie dlatego, że żyjemy w tyranii katolicyzmu, przed którym niektórzy bohaterowie "Wyborczej" uciekli aż na Nową Zelandię. Wczytując się jednak w ich wypowiedzi i wpatrując w gniewny wizerunek założyciela strony, stojącego u stóp stromych schodów, zrozumiałem, że chodzi tu o walkę. Ciężką walkę, której finałem będzie wyeliminowanie religii i symboli religijnych z przestrzeni publicznej, zakazanie głoszenia religii i zamknięcie jej w szczelnie zamkniętych mieszkaniach. Czy katolicy będą mogli wówczas ogłosić swoją internetową listę?".
Jerzy Robert Nowak
W OKUPOWANEJ EUROPIE
POLITYKA NA TERENACH OKUPOWANYCH PRZEZ NIEMCÓW
W Europie zachodniej okupanci niemieccy zwalczali ruch oporu i podporządkowywali sobie gospodarkę, nie niszczyli jednak fundamentów państwa, życia społecznego i kultury. W Europie środkowej i wschodniej sytuacja przedstawiała się nieco inaczej. Tu Niemcy nie przestrzegali jakichkolwiek norm. Stosowali terror, odpowiedzialność zbiorową; ludność została pozbawiona jakichkolwiek praw i zmuszana do niewolniczej pracy.
Volkslista – lista tzw. Volksdeutschów, czyli osób niemieckiego pochodzenia. Takie osoby nie podlegały wysiedleniu, ale były zobowiązane do służby wojskowej w armii niemieckiej.
Na tych obszarach Polski, które nie zostały wcielone do Rzeszy, Niemcy utworzyli Generalne Gubernatorstwo (GG) ze stolicą w Krakowie. Miało być ono w przyszłości terenem bezpośredniej kolonizacji niemieckiej. Niemcy przyłączyli do Rzeszy część zachodnią Polski z Poznaniem, Bydgoszczą, Łodzią, Katowicami i Cieszynem. Na obu terenach podjęli systematyczną eksterminację inteligencji, ziemian, warstw przywódczych, duchowieństwa. Eksterminacji towarzyszyły działanie, które miały doprowadzić do zniszczenia Polskiej kultury. Zamknięto szkoły wyższe i średnie, instytucje kulturalne i artystyczne; wywożono do Niemiec dzieła sztuki, wysadzono w powietrze zamek królewski w Warszawie. Za nieprzestrzeganie ustalonych praw ludność karana była wywózką do pracy przymusowej, osadzeniem w obozie koncentracyjnym lub śmiercią.
Lato 1940 – utworzenie obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau

Zniszczenie pomnika Grunwaldzkiego

Pięcioletnie z górą rządy hitlerowskich okupantów prócz wyniszczającego i terrorystycznego reżimu zmierzały do przekształcenia Krakowa w miasto niemieckie. Wprowadzona została jedynie obowiązująca urzędowa nazwa „Krakau", usiłowano zlikwidować polski charakter miasta (burzenie pomników, zmiany nazw ulic itp.). Do miasta jako do stolicy utworzonego .,General-Gouvernement" napłynęło wielu niemieckich urzędników; stworzono dla nich specjalne niemieckie dzielnice mieszkaniowe, skąd wysiedlono Polaków. Ludność, poddana szykanom policyjnym, otrzymywała niewystarczające racje żywnościowe, przydzielane na kartki. Władze hitlerowskie zlikwidowały system polskiego szkolnictwa wyższego i średniego, utrzymując jedynie szkoły powszechne. Odpowiedzią Polaków na terrorystyczną działalność okupanta, znaczącego historię miasta masowymi egzekucjami, aresztowaniami i „łapankami

Saturday, October 13, 2007

Germany, Poland in tussle over treasures


Germany, Poland in tussle over treasures













KRAKOW, Poland — Monika Jaglarz closed the door to the small office and drew the shades. She then spread a green velvet cloth over a wooden table and pulled on a pair of white gloves as though to begin some kind of surgical procedure."I have had a few years of experience with this now," said Jaglarz, a librarian at Krakow's Jagiellonian University. "But I have to admit, the first time my hands were trembling."This time her hands were steady as she tenderly laid out the contents on the velvet cloth: A letter written by Martin Luther in 1530; a decree signed by Louis XIV dated 1664; some correspondence from George Washington, commander of the beleaguered Continental Army in the winter of 1781.
These treasures and others in the vaults of the Jagiellonian Library, including original music manuscripts from Bach, Beethoven and Mozart, have become the subject of a bitter diplomatic debate between Poland and Germany.The Germans claim these items — hidden here during World War II — are legally and morally part of their national patrimony and should be returned. Poland insists Germany forfeited any legal and moral claim to the collection long ago. Polish President Lech Kaczynski bluntly told the Tribune last month that the collection would not be returned.The argument underscores the increasingly acrimonious relationship between the ostensible NATO allies and European Union partners; it also suggests that more than 60 years after the end of World War II, the ground beneath Europe's great battlefields remains unsettled.In 1941, when it became clear that Allied bombers could hit Berlin, Nazi authorities took the precaution of moving the capital's cultural treasures out of harm's way.Two years later, when the bombing of Berlin began in earnest, thousands of items from the Prussian State Library, including most of the ones now in the Jagiellonian's vaults, had been packed in crates and shipped to Grussau (now Krzeszow) in Lower Silesia, a part of southern Poland that Germany annexed at the start of the war.The crates were hidden in various monasteries and castles. As it turned out, the greatest threat to the collection would come not from Allied bombers but from the Soviet army and its "trophy brigades," which scoured the occupied territories for plunder to ship back to Russia.By luck, the army missed the treasure when it marched through Grussau in 1945 behind the retreating Germans."This is always the most dangerous moment for any collection, when one army is leaving and another is arriving, and you have a no-man's-land for a certain time," said Wojciech Kowalski, a law professor who is now the Polish government's special envoy handling the case.Later in 1945, the collection, which also includes handwritten manuscripts of Goethe and Schiller as well as some of the earliest printed books, was discovered by a group of Polish librarians, who secretly moved it to another hiding place.About the same time, Allied leaders meeting in Potsdam decided Poland's postwar borders would be shifted. The Soviets took a large swath of Polish lands in the east, while Poland was compensated with a smaller chunk of land that had been German territory in the west. This included the area where the treasure had been hidden."We got the [German] land and all of the assets that were on the land," Kowalski said. "The Polish state became the owner, and the property was nationalized."Despite having solid legal claim to the treasures, the Polish government maintained a 30-year silence on the matter, refusing to acknowledge its possession of the collection. "In my opinion, this was a mistake," said to Zdzislaw Pietrzyk, director of the Jagiellonian Library. But that was the way Moscow wanted it.The silence was broken in 1977, when Edward Gierek, the leader of communist Poland, presented Erich Honecker, his East German counterpart, with several of the collection's most valuable pieces, including Mozart's handwritten score for "The Magic Flute" and Beethoven's manuscript for the last movement of his Ninth Symphony. This was billed as a gesture of German-Polish brotherhood under Soviet auspices.
Manuscripts on displayAfter the reunification of Germany in 1990, the German government made its first official queries about the return of the collection। The Poles demurred, but talks were opened and, for the first time, Poland allowed some of the manuscripts to be put on public display.In 2000, with Poland eager to join the EU, Prime Minister Jerzy Buzek presented German Chancellor Gerhard Schroeder with another prize from the collection: Luther's German Bible.Since then, the negotiations have slowed, and now with the highly nationalistic Kaczynski brothers in power — Lech is president, twin brother Jaroslaw is prime minister — the talks appear to be dead in the water.The Kaczynskis are often accused of manipulating lingering resentment toward Germany for political gain, but in this case there has been heavy-handedness on the German side as well.
Tono Eitel, a veteran German diplomat who is handling the negotiations for his country, described the manuscripts as "the war's last prisoners," while an article in the Frankfurter Allgemeine Zeitung newspaper referred to the collection as beutekunst, a term usually used to describe the artworks looted from Germany by the Red Army.This infuriated the Poles."We saved this collection. We didn't rob or loot anything," Kowalski said.
Eitel declined to be interviewed for this article. A Foreign Ministry spokeswoman would say only that Germany hopes to reach "a constructive and unanimous solution" with the Poles. She also added that Germany does not accuse Poland of "stealing" the collection.But President Kaczynski, visiting Chicago last month, said emphatically that the collection would stay in Poland."If we put things on this level, we could start claiming that the Germans should compensate us for the damage it did to Warsaw," he said.Anna Fotyga, Poland's foreign minister, recently suggested $20 billion as a starting point. The Germans see this as posturing, but for Poles, World War II wounds remain real."The Kaczynskis are very cynical in their German position, but this anti-German complex is still very important in Polish life, and we as a nation are still very much afraid of them," said Pawel Spiewak, a political scientist at Warsaw University.A recent deal between Germany and Russia to build a natural gas pipeline beneath the Baltic Sea has done little to calm Poland's fears. The main purpose of the pipeline appears to be to bypass Poland, and while not quite as dire as the Molotov-Ribbentrop Pact that sealed Poland's doom in World War II, it does, as Pawel Zalewski, head of the Polish parliament's foreign relations committee, delicately put it, "create a direct reference to the negative experiences of the past."
'Restitution' claimBut what truly irks Poles is a demand for "restitution" by a small group of Germans who lost property when Poland's borders were shifted after the war. The group has filed a suit with the European Court of Human Rights."It's a very minor group, but it has a huge potential to cause destruction," Zalewski said.The German government said it does not support the suit but declined to sign a joint statement with the Poles formally opposing it, Zalewski said.Until these issues are resolved, it appears likely that some of Germany's greatest cultural treasures will remain in Polish hands.That is fine with the Jagiellonian's chief librarian."For 20 years I worked in the department of manuscripts, and it was my pleasure and honor to touch these treasures," Pietrzyk said. "And now as director, my responsibility is to protect and care for them as part of the world's heritage."

Friday, October 12, 2007

German policy in eastern Europe has always been based on sucking the smaller neighbours

Our special focus on Poland with analysis of politics and society. Plus over here Work, save, go or stay by Marek Kohn and ‘We’re good workers’ by Jo Barrett

Anyone who has visited a Catholic church in Britain recently will be aware of the Polish enthusiasm for prayer. The Polish plumber, it seems, also spends Sundays on his knees.
Now, say Warsaw wits, Poles everywhere are offering up a prayer of gratitude: "Thank you, God, that Jadwiga did not give birth to triplets." Jadwiga's twin boys, Jaroslaw (prime minister) and Lech (president) Kaczynski, have done quite enough without a third brother coming along. The tandem has become Europe's most bizarre ruling partnership and a source of squirming embarrassment for many young metropolitan Poles. Jaroslaw, in particular, has been ranked as the least successful of Poland's post-communist leaders.
On 21 October, Poland faces a general election prompted by the almost farcical collapse of Jaroslaw Kaczynski's coalition with a permatanned pig farmer (who boasts of his "success" with prostitutes) and a gaunt ultra-nationalist who, as education minister, tried to ban from the classroom the works of Fyodor Dostoevsky (Russian), Franz Kafka (Jewish), Joseph Conrad (Pole who wrote in English) and Witold Gombrowicz (homosexual). The past few months of infighting have brought claims of bugged conversations and the arrest of the former interior minister and the ex-head of police by masked counterterrorist units - a plot worthy of the satirical playwright Slawomir Mrozek and a clinical casebook of political paranoia.
The election could put paid to the twins, at least in their present political constellation. Despite Jaroslaw Kaczynski's personal unpopularity, his Law and Justice (PiS) party has a comfortable lead. But the betting (though strenuously denied) is that PiS will have to form a grand coalition with the main opposition party, the centre-right Civic Platform (PO).
"Most voters want a strong and good government," says Kazimierz Michal Ujazdowski, deputy leader of PiS, making clear that anything but a grand coalition would be wobbly. If that were to happen, Jaroslaw would withdraw from the front line and try to steer the government from behind the scenes; this has always been his strength. His brother is due to stay in the presidency until 2009.
The established elites of the European Union would be overjoyed if even one of the Kaczynskis left the public stage. In Brussels and Berlin it is hard to find anybody who has a good thing to say about the brothers: they are the awkward squad, the terrible twins. One diplomat calls them the "history men" because of their readiness to stir the embers of the Second World War for political advantage. They enraged Germany before the last EU summit by saying that Poland would have had a larger population, and therefore more voting power, if the Nazis had not slaughtered so many of the Polish people.
Upsetting, perhaps, but EU mandarins should listen more carefully to the undercurrents of debate in Poland. Whatever government emerges will be sceptical of Brussels, suspicious of Germany and hostile to a Russian leadership that uses gas supplies to bludgeon its way to regional dominance. The Kac zynskis may not be charm school graduates, but they have crystallised the fears of many Poles about being pushed around by neighbours. A new-look Polish government may have softer diplomacy but the agenda will be the same.
Across central Europe, the newer EU entrants have been formulating nationalist responses to global processes. For most of the new boys, the enlargement of the EU was a project prepared by the managerial elite, with the most zealously pro-European being communists-turned-social-democrats. EU membership remains broadly popular, but there are lingering questions about the legitimacy of a project that has been administered by a tarnished political class. Who now controls the pace of modernisation? Brussels or elected leaders? For whose benefit? In Poland, the fabled protest movement was called Solidarity. Now many Poles - and not just those left stranded by market reforms or those at the precarious edge of a widening income gap - bemoan the atomisation of society, the loss of solidarity with a small "s".
And they vote for the Kaczynskis. In Slovakia, a similar constituency voted for Robert Fico's socialist-led coalition, which depends on a nationalist anti-gypsy party to stay in power. In Hungary, Viktor Orbán, leader of the Fidesz opposition, refuses to draw clear boundaries between his conservative party and the far-right groupings, which hark back to the prewar fascist past. They are populists because they address directly the concern of ordinary people in transition econo mies: the fear of losing sovereignty that has only recently been won back from the communists. The 1989 revolutions, in their revisionist version, were not so much revolutions as a negotiated handover of power between competing elites. Communists lost direct influence but emerged instead as the bosses of newly privatised companies. The Kaczynskis have become the most determined of the central and eastern European state leaders to challenge this.
The twins' aim has been to create a conservative consensus, centred on the Catholic faith and based on an agreed definition of Polish identity. So far, they have failed. The Polish church is uncertain as to how closely it should align itself with a radical right wing. Some bishops distrust the xenophobic demagoguery of Radio Maryja, which has made common cause with the twins; others see it as a force for evangelisation in an increasingly consumerist society. The twins' main contribution to the shaping of Polishness has been to set out their country's common enemies: the "network" of old secret agents and communists, the Russians and Germans who want to reclaim Polish land. But their chosen method - an endless Jacobin purge of enemies - has brought them further from, rather than closer to, their goal. Is the failure of their mission a reason to marginalise Poland within the EU? That is how some German officials appear to interpret it. Yet the same officials who loudly abhor the supposed chaos across the border once held out the prospect of Poland becoming a member of the Big Six, heavyweight deal-brokers of the EU.
Wally Olins, the skilled PR expert who rebrands countries, was called in by Poland before the advent of the twins. He came up with a persuasive slogan for the country: "Creative tension". There is no denying that Poles seem locked in constant argument - but it is this combativeness that has made Poland so lively and interesting, a welcome contrast to the moribund societies of Old Europe. Then the twins moved in and Olins put his rebranding on ice. "We have called a pause," he says, "at least until we see what happens in the election."
This may have been a wrong call: even if the Kaczynskis have embarked on the path of Permanent Revolution, Poland remains fizzy, bubbling with ideas and enterprise.
The economy is surging: it grew by 7.4 per cent in the first quarter of this year, the best performance in a decade and well ahead of the EU average. The jobless rate has dropped from 20 per cent in the immediate post-communist years to 12 per cent (though emigration may have prettied up the figures). Foreign investment is flowing in and EU funds of about $60bn should be arriving over the next five years. Wages are rising fast, as are property prices.
The result is an expanding middle class that will resist tub-thumping populism but may welcome a watered-down version of Kaczynski conservatism. There is agreement across much of the social spectrum - from the grumpy pensioner I met on a Warsaw park bench to the architecture student in a Kraków pub - that Poland has to fight harder for her place in the global order. German policy in eastern Europe has always been based on sucking the smaller neighbours in Mitteleuropa into economic dependency, in the hope of winning political support for German goals. Poland is too big, too confident to play skivvy to German presumption. It is German Ostpolitik that has to be rethought, rather than Polish Westpolitik; enlargement has changed the terms of neighbourliness.
There is agreement, too, in Poland that the Kaczynski line on Russia is correct. Poland's eastern border is the EU frontier and that brings new responsibilities and conflicts. The Poles quietly help the Belarusian opposition and champion Ukraine in EU debates. Most of all, they are trying to raise awareness about the dangers associated with the Putin succession. Russia is committed to investing $220bn in upgrading the Russian army over the coming five years. Vladimir Putin will be at the helm of a government that is introducing the biggest rearmament programme since the height of the Cold War. Meanwhile, the blurring of business and politics means that a Prime Minister Putin will be ready to play pipeline politics on a grand scale. Little wonder the Poles feel nervous - especially when Germany and Russia clinch gas deals that bypass Polish terrain.
We should all be concerned. There is no longer any sensible division between the interests of western and eastern Europe (though German politicians were quick to talk of a two-speed Europe as soon as Poland failed to fall in line on EU voting rights). The Kaczynskis may not be natural dinner-party guests, but they have articulated real problems. Even if one of the twins has to leave office this month, the brothers will remain part of the political equation. National conservatism is a reality in the east. We have to deal with it, try to understand it and not see it as something nasty in the woodshed, an excuse to ignore Poland and the other central Europeans who are beginning to feel vulnerable and unwanted.

Thursday, October 11, 2007

Polska widziana przez pryzmat Steinbach i roszczeń


Polska widziana przez pryzmat Steinbach i roszczeń
Nasz Dziennik, 2007-10-11
ANALIZA

"Analiza prasy niemieckiej pozwala też obalić jeden z usilnie propagowanych mitów na temat stosunków polsko-niemieckich. Dowodzi ona, że teza o marginalnym znaczeniu Eriki Steinbach w niemieckiej polityce zagranicznej jest fałszywa. Dla Niemców Steinbach stanowi ważny punkt odniesienia w percepcji stosunków polsko-niemieckich. Polskę postrzega się przez pryzmat Steinbach i podnoszonych przez nią kwestii historycznych".

Czytamy w raporcie "Niemcy o Polsce i Polakach w mediach niemieckich w latach 2006-2007" przygotowanym pod redakcją Mariusza Muszyńskiego, Przemysława Sypniewskiego i Krzysztofa Raka na zlecenie Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Fundacji "Polsko-Niemieckie Pojednanie". Wydany w tym roku raport dowodzi, że 49 proc. artykułów odnoszących się do stosunków polsko-niemieckich dotyczy tematów historycznych, związanych ze skutkami drugiej wojny światowej (tzw. otwarte sprawy niemieckie). W tym - jak twierdzą autorzy raportu - w prasie najczęściej i najbardziej intensywnie komentowana była niewątpliwie sprawa powojennych wysiedleń Niemców z Polski oraz nawiązujących do nich inicjatyw: wystawy Eriki Steinbach i skarg Powiernictwa Pruskiego. O stosunku niemieckiej prasy do tych kwestii w Polsce mówi się wiele, ale jednocześnie unika się wartościujących ocen roli rządu niemieckiego w tej antypolskiej propagandzie. Przedstawiciele MSZ odpowiedzialni za współpracę polsko-niemiecką odmówili nam komentarza do raportu i oceny dotychczasowej niemieckiej polityki wobec Polski, tłumacząc się chęcią zachowania szeroko rozumianej politycznej poprawności przed piątkową wizytą prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Berlinie.

Antypolskie ataki niemieckich polityków
O tym, że rząd niemiecki nie traktuje Polski jako równorzędnego partnera, wiadomo od dawna. Wystarczy przyjrzeć się wypowiedziom wpływowych niemieckich polityków, niewiele odbiegającym od atmosfery prasowych komentarzy. - Trzeba jasno powiedzieć, że Niemcy i ich władze nie będą tolerować tego, w jaki sposób w Polsce, w dodatku z poparciem kręgów zbliżonych do rządu, traktuje się taką osobę jak Erika Steinbach - mówił Roland Koch na Dniu Stron Ojczystych w Berlinie w sierpniu br. - Polska, której przywódcy otwarcie popierają karę śmierci (sic!), powinna być izolowana w UE za wystąpienie przeciwko podstawowym europejskim wartościom - wzywał w czasie wrześniowej debaty w Parlamencie Europejskim w Strasburgu na temat Dnia przeciwko Karze Śmierci związany z SPD Martin Schulz. Wśród zajadłych antypolonistów znajdują się także Gunter Kirchbaum (CDU) oraz Ruprecht Polenz (CDU), przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Bundestagu. Z kolei zupełnie dwuznaczne stanowisko reprezentuje najważniejsza osoba w państwie niemieckim, kanclerz Angela Merkel. Z jednej strony bowiem odżegnuje się ona od roszczeń wypędzonych i działalności prowadzonej przez Erikę Steinbach, z drugiej zaś udziela tej ostatniej poparcia - 22 października kanclerz Merkel nie tylko, że weźmie udział w rocznicowym zjeździe Związku Wypędzonych, ale na dodatek wygłosi na nim przemówienie. Wszystko wskazuje zatem na to, że działania Steinbach nie tylko mają przychylność rządu w Berlinie, ale także stają się powoli ważnym elementem jego polityki wobec Polski.

Źli Kaczyńscy
Z raportu jednoznacznie wynika, że polski rząd jest oceniany w niemieckiej prasie jako "skrajny", "nacjonalistyczny" i "autorytarny", a czasem wręcz balansujący na skraju demokracji. Ze szczególnie ostrą krytyką spotkały się LPR i Samoobrona, PiS zaś zarzucano doprowadzenie do koalicji z tymi ugrupowaniami. Nie bez znaczenia wydają się tu zamieszczane w niemieckiej prasie wypowiedzi polskich polityków i publicystów, krytykujące obecną ekipę rządzącą. O ile ataki niemieckich publicystów mogą być zrozumiałe, biorąc pod uwagę stanowisko rządu niemieckiego wobec naszego kraju, o tyle taka krytyka z ust polskich polityków, a niestety miała ona miejsce wielokrotnie, jest czymś niedopuszczalnym, niespotykanym w światowej polityce. Wypowiedzi takich "autorytetów", jak Aleksander Kwaśniewski, Władysław Bartoszewski czy Bronisław Geremek wielokrotnie podkopywały pozycję Polski na arenie międzynarodowej, szkodząc jej interesom.
Jednakże przyczyn negatywnego stosunku niemieckiej prasy do polskiego rządu, a zarazem samej Polski należy szukać przede wszystkim w postawie rządu niemieckiego. Należy podkreślić, że żaden przedstawiciel świata niemieckiej polityki nie pokusił się o temperowanie antypolskich zapędów niemieckich dziennikarzy. W tej sytuacji uzasadniony wydaje się wniosek, że głosy niemieckich komentatorów są odzwierciedleniem postaw polityków, na takich zaś fundamentach nie można prowadzić żadnego konstruktywnego dialogu, a jedynie politykę roszczeń, dyktatów i insynuacji. Jeżeli zatem strona niemiecka nie zmieni swojego stosunku względem Polski i polskiego rządu, nie sposób liczyć na rozwiązanie problemów dzielących oba kraje.


Anna Wiejak

Thursday, September 20, 2007

Co na to władze?


Co na to władze?
Przedstawiciele MSZ i Ministerstwa Gospodarki uspokajają, że monitorują sytuację i że Polska ma wpływ na budowę Gazociągu Północnego. "Polska dysponuje szeregiem instrumentów prawnych umożliwiających monitorowanie i wpływanie na planowaną budowę Gazociągu Północnego. Przysługujące naszemu krajowi uprawnienia wynikają w szczególności z uregulowań prawnych dotyczących wyłącznej strefy ekonomicznej oraz zagadnień ochrony środowiska (skodyfikowanych m.in. w Konwencji o prawie morza oraz rozwiniętych w polskim ustawodawstwie)" - podkreśla polskie MSZ w przesłanym nam oświadczeniu.
Dodaje też: "W przypadku gdyby konsorcjum Nord Stream podjęło starania w celu wzniesienia, w związku z planowanym Gazociągiem Północnym, dodatkowych konstrukcji czy instalacji na obszarze polskich obszarów morskich, byłoby zobowiązane do uzyskania pozwolenia, o którym mowa w art. 22 ustawy" (mowa o ustawie z dnia 21 marca 1991 r. o obszarach morskich Rzeczypospolitej Polskiej i administracji morskiej). W cytowanym oświadczeniu MSZ podkreśla: "Pozwolenie takie nie może być wydane w przypadku, gdyby pociągnęło to za sobą zagrożenie dla: środowiska i zasobów morskich, interesu gospodarki narodowej, obronności i bezpieczeństwa państwa, bezpieczeństwa żeglugi morskiej, bezpiecznego uprawiania rybołówstwa morskiego, bezpieczeństwa lotów statków powietrznych, podwodnego dziedzictwa archeologicznego lub bezpieczeństwa związanego z badaniami, rozpoznawaniem i eksploatacją zasobów mineralnych dna morskiego oraz znajdującego się pod nim wnętrza ziemi (art. 23 ust. 3 ustawy)".
Czy władze starały się o wykluczenie możliwości ułożenia groźnych z punktu widzenia bezpieczeństwa państw basenu Morza Bałtyckiego, w tym Polski, urządzeń? W przesłanym nam oświadczeniu Ministerstwo Gospodarki stwierdziło, że w ramach przewidzianej w Konwencji z Espoo procedury notyfikacji projektów transgranicznych, mających wpływ na środowisko naturalne, polski minister ochrony środowiska zwrócił się do Nord Stream m.in. o przedstawienie "opisu wszelkiej infrastruktury instalowanej wraz z gazociągiem - szczegółowych informacji dotyczących planowanych do budowy gazociągu materiałów, ich parametrów wytrzymałościowych, referencji, norm, standardów i analiz, a także norm projektowych i budowlanych".
Ministerstwo Gospodarki uznało przesłane przez Nord Stream informacje na temat budowy gazociągu za niewystarczające, a minister Piotr Woźniak wysłał spółce dwa listy, w których prosił o dodatkowe informacje. Rosyjsko-niemiecka spółka po tych interwencjach wysłała informację o... zmianie trasy przebiegu rurociągu.
W ten sposób prawdopodobnie próbowała uniknąć problemów wiążących się z tym, że gazociąg miał przebiegać przez polską wyłączną strefę ekonomiczną lub tzw. szarą strefę, czyli sporny obszar między Polską i Danią na południe od wyspy Bornholm. W ten sposób Nord Stream chce ominąć niebezpieczne składowiska broni, które mogą zagrażać środowisku naturalnemu.

Groźba nie tyle dla Amerykanów, ile dla Polski


Groźba nie tyle dla Amerykanów, ile dla Polski
Na zagrożenie związane z wyposażeniem rurociągu zwraca uwagę Witold Michałowski, ekspert w dziedzinie rynku ropy naftowej i redaktor naczelny branżowego pisma "Rurociągi". Na pytanie o powody swoich podejrzeń przypomina sprawę układania światłowodów podczas budowy polskiego odcinka Gazociągu Jamalskiego, który do tej pory jest główną magistralą gazową łączącą Rosję z Niemcami i resztą Europy. - Udało mi się dotrzeć do dokumentacji, na której zaznaczone były 24 wiązki światłowodu. Do sterowania rurociągiem potrzeba tylko 2. Po co pozostałe? To jasne jak słońce - na potrzeby wywiadu rosyjskiego - podkreśla. - Na szczęście udało nam się to kilka lat temu ujawnić i budowa została wstrzymana - dodaje Michałowski.
Wskazuje jednak, że teraz historia może się powtórzyć, tym bardziej że w przypadku podwodnej inwestycji znacznie trudniej jest sprawdzić, co będzie układane wraz z rurociągiem. W dodatku rurociąg będzie miał tak naprawdę dwie "warstwy": wewnętrzną i zewnętrzną - ochronną, w której można przeciągnąć wiązki światłowodów lub zainstalować różne rzeczy, które później bardzo trudno wykryć. - Teraz też mogą sobie zainstalować takie kable. Niemcy z Rosjanami będą wtedy monitorować cały basen Morza Bałtyckiego - ostrzega Witold Michałowski. Podkreśla, że mając dodatkowe wiązki światłowodów, można do nich niemal w dowolnym momencie dołączyć różne urządzenia, które mogą pełnić wiele funkcji, także wojskowych. - Do kabla można podłączać różne rzeczy. Nie jest problemem wysłanie 2-3 nurków, którzy w ciągu kilku godzin ułożą przy rurociągu jakieś urządzenia - podkreśla Michałowski.
- Jest to możliwe i stanowi istotny problem w dziedzinie bezpieczeństwa. Od dłuższego czasu sygnalizują to w rozmowach i analizach eksperci. Istnieje techniczna możliwość dołączenia do tego rurociągu dodatkowych urządzeń - przyznaje generał Stanisław Koziej, współtwórca doktryny obronnej Polski lat 90., były dyrektor Departamentu Systemu Obronnego w MON i były wiceminister obrony narodowej.
Inżynier Jerzy Markowski, rzecznik Wojskowej Akademii Technicznej, przyznaje, że teoretycznie jest możliwość zakłócania funkcjonowania amerykańskiej tarczy antyrakietowej, ale praktycznie jest to niemal niewykonalne.
Dlaczego? - Jakie to musiałoby być urządzenie, żeby z głębokości powiedzmy 50-60 metrów, z dna Bałtyku, promieniowanie emitowane przez nie pokonało najpierw opór wody, która jest trudnym medium dla fal magnetycznych, a następnie - już w powietrzu - odległość kilkudziesięciu kilometrów, i na wysokości ok. 80 km zakłóciło wiązkę radaru - podkreśla. Dodaje, że aby taki system funkcjonował, Rosjanie musieliby mieć informacje zarówno o tym, jak Amerykanie wyobrażają sobie funkcjonowanie zarówno radaru w Czechach, jak i elementu tarczy w Polsce, oczywiście, jeśli one powstaną. - Nie wiemy dokładnie, jaka będzie wiązka promieniowania emitowana przez radar w Czechach - podkreśla.
Przyznaje jednak, że możliwe jest instalowanie takich urządzeń i wykorzystywanie ich na innych polach, co może być znacznie ważniejsze dla Polski niż zagrożenie dla tarczy antyrakietowej.

Orzechowski: We wsi Narty odbywa się kolejne Westerplatte

Orzechowski: We wsi Narty odbywa się kolejne Westerplatte


- Tu, we wsi Narty odbywa się kolejne polskie Westerplatte. Znów okazało się, że państwo polskie nie przygotowało się do obrony przed niemiecką ekspansją - mówił przewodniczący KP LPR Mirosław Orzechowski na konferencji prasowej we wsi Narty w warmińsko-mazurskiem. Towarzyszyli mu członkowie rodziny Głowackich, którzy wyrokiem sądu muszą oddać swój dom Niemcom.

Wieś Narty koło Szczytna. Polacy, którzy mieszkają tutaj od 30 lat, w całkowitym osamotnieniu i rozpaczy czekają na eksmisję. - To hańba, która spada na nas wszystkich - grzmią posłowie Ligi Polskich Rodzin.

Politycy LPR przyjechali do tutejszych mieszkańców by wspomóc ich w walce o ich domy. By zwrócić im nadzieję, że państwo polskie w ramach elementarnego poczucia sprawiedliwości nie dopuści do zabrania im majątków i dorobku całego życia na rzecz zaspokojenia roszczeń byłych niemieckich właścicieli.

Spotkanie odbyło się pod domem państwa Głowackich, rodziny, którą wyrokiem sądowym pozbawiono majątku na rzecz byłego, niemieckiego właściciela. Pan Władysław Głowacki na spotkaniu z mediami mówił, że on sam czuje się wypędzony we własnym kraju.

- Musimy porozmawiać z ministrem sprawiedliwości, znaleźć formułę i rozwiązać te kwestie. W tej sprawie są dwie. Po pierwsze kwestia indywidualna tych państwa, po drugie relacje między stroną polską i niemiecką, bo wytwarza się precedens i takie sytuacje będą się powtarzać – alarmował wicemarszałek Sejmu Janusz Dobrosz.

Jak zaznaczył, Liga będzie dążyc do wprowadzenia takich zapisów w nowej umowie koalicyjnej, które gwarantowałyby uporządkowanie ksiąg wieczystych tych nieruchomości, których zwrotu chcą Niemcy.

- Stosunki polsko- niemieckie są złe, bo wiele spraw nie jest uregulowanych i zaszłości historyczne zawsze będą wracać. Jest tak dlatego, że polskie władze latami zaniedbywały sprawę roszczeń niemieckich, bagatelizowano i wyśmiewano ten problem. I dziś mamy efekty takiej polityki – podkreślał Dobrosz.

Jak mówił, latami nasi tzw. „wielcy politycy” mówili, że roszczenia niemiecki są niemożliwe i nie ma zagrożeń.Jego zdaniem winę za obecną sytuację ponoszą także polscy negocjatorzy naszej akcesji do Unii Europejskiej, którzy dopuścili się zaniedbań.

Wicemarszałek Sejmu wspomniał o swojej książce poświęconej tematyce stosunków polsko- niemieckich. Zwracał uwagę na to, że choć wielokrotnie przypominał o nadchodzącym ryzyku realizacji niemieckich roszczeń, jednak zawsze jego wnioski i interpelacje były lekceważone. - Po czasie okazuje się, że miałem rację. Jest to konsekwentne, wspólne działanie rewizjonistów niemieckich i dążeń państwa niemieckiego – powiedział wicemarszałek.

- Rozumiem jak się dziś czują wysiedlani mieszkańcy tych wiosek. Dla nich druga wojna się nie skończyła i chyba tak jest. My jednak nie opuścimy swojego dobytku i nie oddamy ani piędzi ziemi. Nie ważne czy będzie to w Opolu, Szczecinie czy we Wrocławiu. Tu jest Polska, i Niemcy muszą to wiedzieć – solidaryzował się z poszkodowanym poseł do PE Sylwester Chruszcz.

Obecnie w samej gminie Jedwabno koło Szczytna jest siedem takich spraw i potencjalne 70 następnych. Jednak problem dotyczy całości ziem odzyskanych: Warmii i Mazur, Śląska, Pomorza i Ziemi Lubuskiej.

- Gdyby tylko w tej gminie zaspokoić siedemdziesiąt roszczeń, trzeba by liczyć ok. 2 miliony na jedno. Dochód gminy jest niewiele większy. Zaspokajanie niemieckich roszczeń może doprowadzić do fali bankructw polskich samorządów – stwierdził przewodniczący KP LPR Mirosław Orzechowski. Jednocześnie dodał, że LPR stanie w obronie zagrożonych Polaków i nie dopuści do wysiedlenia żadnej polskiej rodziny.

Roszczenia niemieckie

Roszczenia niemieckie


Wolnoć Tomku w swoim domku? Honorowym gościem i jednym z głównych mówców na dorocznej uroczystości niemieckich ziomkostw i organizacji tzw. wypędzonych „Dzień Stron Ojczystych” był, obok premiera Hesji Rolada Kocha z CDU, szef Parlamentu Europejskiego Hans-Gert Poettering. 18 sierpnia w Berlinie Poettering wygłosił przemówienie pt. „Prawa człowieka podstawą europejskiego zjednoczenia”. Nietrudno się domyślić o jakie i czyje „prawa człowieka” tu chodzi, skoro motto tegorocznych uroczystości „Tag der Heimat” brzmiało: „Mała ojczyzna jest prawem człowieka”.

Kalendarium roszczeń



05.08.1950 - podpisanie Karty Wypędzonych ze Stron Ojczystych, która nakreśla podstawy ideologiczne niemieckich ziomkostw.



23.08.1953 - polski rząd pod naciskiem ZSRS zrzeka się, nie mając uprawnień spłaty przez Niemcy odszkodowań wojennych na rzecz Polski.



27.10.1957 - ziomkostwa utworzyły Związek Wypędzonych, którego przewodniczącą od 1998 r. jest Erika Steinbach.



14.11.1990 - ministrowie spraw zagranicznych Polski i Niemiec, Krzysztof Skubiszewski i Hans-Dietrich Genscher podpisali w Warszawie polsko – niemiecki traktat graniczny dotyczący uznania granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. Polska ratyfikowała go 26 listopada 1991 r., Niemcy 16 grudnia 1991 r. Do traktatu polsko – niemieckiego minister Genscher dołączył swój list, w którym stwierdził, że nie dotyczy on kwestii własnościowych.



17.06.1991 - podpisanie w Bonn traktatu między Rzeczpospolitą Polską a Republiką Federalną Niemiec o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy.

5.07.1992 - niemiecki Trybunał Federalny w Karlsruhe orzekł, że zapisy polsko – niemieckiego traktatu granicznego z 14 listopada 1990 r. nie mają wpływu na sprawy własnościowe na byłych terytoriach niemieckich na wschodzie oraz nie naruszają praw obywateli wynikających z art. 14 niemieckiej konstytucji, chroniącej prawa własności oraz dziedziczenia.




29.05.1998 - niemiecki Bundestag przyjął rezolucję, która głosi m.in., że wysiedlenie Niemców po drugiej wojnie z dawnych niemieckich ziem wschodnich zasługuje na potępienie.



3.07.1998 - Sejm przyjął oświadczenie nawiązujące do rezolucji Bundestagu, w którym stwierdził m.in., że rezolucja z 29 maja 1998 roku zawiera „dwuznaczności”, „ujawnia niebezpieczne tendencje, które mają prawo niepokoić nie tylko Polskę”, i że „nasze uczestnictwo w Unii oznaczać musi także nienaruszalność polskich granic, potwierdzonych przez wszystkich naszych sąsiadów oraz polskich tytułów własności nieruchomości.”



3.09.2000 - na zjeździe ziomkostw kanclerz Gerhard Schröder zaapelował o wstrzymanie wysuwania roszczeń do chwili, gdy Polska znajdzie się w Unii Europejskiej: - „Pomorze, Prusy Wschodnie, Śląsk, Sudety, Królewiec, Szczecin, Gdańsk i Wrocław są częścią naszego dziedzictwa narodowego i kulturowego, ale te tereny w świetle prawa międzynarodowego nie należą do naszego państwa, a NRF nie wysuwa żadnych roszczeń terytorialnych w stosunku do Polski, Czech i Rosji. Jednakże Polska, Czechy i Węgry są już dzisiaj członkami Sojuszu; niedługo te kraje, w połączeniu z Unią, otworzą naszym wnukom i dzieciom możliwość powrotu na te ziemie, w ramach swobodnego osiedlania się tam, skąd pochodzą ich rodzice i dziadkowie – i będą one mogły, już bez przeszkód, angażować się w życie polityczne, społeczne i gospodarcze.(...) Nie drażnijcie ofiary, która sama pcha się w nasze ręce. Zawierzcie mojej metodzie, ja wam dostarczę wschodnie landy tak, że dzisiejsi administratorzy, czyli Polacy, będą nam jeszcze wdzięczni, że zostali Europejczykami!” [cyt. za „Nowy Przegląd Wszechpolski” nr 3-4/2003].

12.2000 - grupa działaczy Ziomkostwa Prus Wschodnich zakłada w Düsseldorfie Powiernictwo Pruskie, spółkę, której zadaniem jest pomoc w uzyskiwaniu odszkodowań za majątki, które po wojnie obywatele niemieccy pozostawili na terenie Polski i Czech na mocy postanowień czterech mocarstw po konferencji poczdamskiej.




29.10.2003 - do „szczerego europejskiego dialogu w sprawie osób wysiedlonych, zmuszonych do ucieczki i wypędzonych” wezwali w Gdańsku prezydenci Niemiec i Polski, Johannes Rau i Aleksander Kwaśniewski. Podkreślili, że nie ma mowy o odszkodowawczych roszczeniach materialnych.



12.03.2004 - posłowie Sejmu RP przyjmują uchwałę o „wyjęciu spod jurysdykcji sądów europejskich roszczeń niemieckich.”



1.08.2004 - w Warszawie, podczas obchodów 60 rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, kanclerz RFN Gerhard Schröder odciął się od żądań terytorialnych i majątkowych przesiedleńców. Oznajmił, że rząd niemiecki nie będzie wspierał tych roszczeń.



10.09.2004 - Sejm przyjął uchwałę „o niemieckich reparacjach i przejęciu przez Niemcy odpowiedzialności za ewentualne roszczenia byłych przesiedleńców.”



19.10. 2004 - eseldowski rząd przedłożył stanowisko głoszące, że oświadczenie z 1953 r. jest wiążące, a zrzeczenie się reparacji wojennych było zgodne z ówczesnym porządkiem konstytucyjnym i naciski ze strony ZSRR nie mogą być uznane za pogwałcenie prawa międzynarodowego.

01. 2005 - w Gdyni zostaje zarejestrowane Powiernictwo Polskie, organizacja, której jednym z celów jest pomoc prawna dla polskich obywateli, którzy chcą domagać się odszkodowań za szkody wyrządzone przez III Rzeszę.




12.2005 - partie tworzące rząd Angeli Merkel, CDU/CSU i SPD, zobowiązały się w umowie koalicyjnej do powstania „widocznego znaku”, jako jednego z głównych mechanizmów prowadzonej polityki, przypominającego o krzywdzie wypędzeń i piętnującego przymusowe przesiedlenia ludności niemieckiej.



10.08.2006 - otwarcie w Berlinie zorganizowanej z inicjatywy przewodniczącej niemieckiego Związku Wypędzonych (BdV) Eriki Steinbach wystawy „Wymuszone drogi. Ucieczka i wypędzenie w Europie XX wieku”.

12.11.2006 - Bundestag przeznaczył w budżecie na 2007 r. 750 tysięcy euro na rozpoczęcie prac w celu utworzenia w Berlinie stałej placówki, której zadaniem ma być dokumentacja i upamiętnienie przymusowych przesiedleń Niemców z Europy Środkowej i Wschodniej.




12.12. 2006 - deputowany CDU do Bundestagu Jochen-Konrad Fromme porównał w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” przesiedlenie Niemców w latach 40. do zbrodni III Rzeszy („sprawców było dwóch: Hitler i Polska”) i odrzucił układ poczdamski, który ustanowił granicę na Odrze i Nysie.

15.12. 2006 - Powiernictwo Pruskie oficjalnie ogłosiło, że złożyło w imieniu swoich udziałowców 22 pozwy przeciwko Polsce w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu, domagając się zwrotu majątku pozostawionego przez tzw. wypędzonych.

18.12.2006 - Powiernictwo Polskie wystąpiło do premiera - Powiernictwo Polskie wystąpiło do premiera Jarosława Kaczyńskiego, o renegocjowanie postanowień traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy pomiędzy Rzeczpospolitą Polską a Republiką Federalną Niemiec z 17 czerwca 1991 roku.

16.03.2007 - kanclerz Angela Merkel zadeklarowała, że rząd niemiecki nie będzie wspierał roszczeń wysiedlonych.

18.08.2007 - przewodniczący Parlamentu Europejskiego na zjeździe ziomkostw w Berlinie sformułował tezę, że rewizja ustaleń poczdamskich może być realizowana poprzez Kartę Praw Podstawowych UE.

Oprac. Julia M. Jaskólska























Inna rzecz, że nie robi to już specjalnego wrażenia na tle hasła „Wypędzenie jest ludobójstwem – przyszłość należy do prawa do stron ojczystych”, pod jakim odbył się ubiegłoroczny zjazd ziomkostwa Niemców sudeckich w Norymberdze. Mówienie o „prawach człowieka” w kontekście „wypędzeń” wypada też blado w porównaniu z hasłem „Przyznajemy się do Śląska”, pod jakim przebiegał na początku lipca br. zjazd Ziomkostwa Ślązaków w stolicy Dolnej Saksonii w Hanowerze. Nie mówiąc, że zasłynął on z ataków na Polskę ze strony przewodniczącego ziomkostwa Rudiego Pawelki, który zarzucił Polakom nacjonalizm, rasizm i antysemityzm. Według Pawelki, w Polsce były „polskie obozy śmierci”, w których musiały pracować niemieckie kobiety…


Garstka szaleńców?


Trudno się dziwić, że Powiernictwo Polskie oprotestowało udział szefa Parlamentu Europejskiego w organizowanym już od 1950 r. (na pamiątkę uchwalenia 5 sierpnia 1950 roku w Stuttgarcie Karty Wypędzonych) święcie wysiedlonych Niemców. Cóż, bowiem, innego może oznaczać przyjęcie zaproszenia przez pana Poetteringa, jak nie jego aprobatę dla organizacji podważających wyniki II wojny światowej, a tym samym arogancję i lekceważenie narodu polskiego. Polscy europosłowie napisali w liście do Poetteringa, że jego obecność na zjeździe ziomkostw w Berlinie „może (…) zostać odebrana jako poparcie, a przynajmniej przyzwolenie na nierzadko radykalne idee głoszone przez ziomkostwa”, które „zbyt często stosują język rewanżyzmu, a także kwestionują powojenny porządek w Europie”. Poettering, co zdumiewające, w odpowiedzi stwierdził, że do zadań polityka należy prezentacja poglądów przed ważnymi (sic!) organizacjami, to jest Związkiem Wypędzonych. Na zjeździe w Berlinie szef PE wprawdzie odciął się wprawdzie od niemieckich roszczeń, ale dał też niedwuznacznie do zrozumienia, że „wypędzeni” mogą dochodzić swoich krzywd poprzez Kartę Praw Podstawowych UE.


Nie byłby to zresztą pierwszy przypadek potwierdzający tezę, że to nie jakieś pozbawione wpływów marginalne organizacje, w rodzaju Powiernictwa Pruskiego Rudiego Pawelki, nie uznają decyzji mocarstw sprzymierzonych podjętej w Poczdamie w 1945 r., ale nie dystansują się od takiego poglądu też i politycy z pierwszych stron gazet. W zeszłym roku gościem zjazdu „Dzień Stron Ojczystych” był prezydent Niemiec Horst Koehler. Kanclerz Angela Merkel ma z kolei wystąpić na zjeździe Wschodnio- i Środkowoniemieckiego Stowarzyszenia Unia Wypędzonych i Uchodźców CDU/CSU w dniach 16-17 listopada br., któremu przewodniczy były poseł Bundestagu Helmut Sauper, a wiceprzewodniczącą jest znana z antypolskich prowokacji Erika Steinbach. Co będzie, jeśli Polska przyjmie Traktat Reformujący (czytaj: odrzuconą w demokratycznych referendach przez Francuzów i Holendrów eurokonstytucję po kosmetycznych zmianach), który stanowi o wyższości prawa unijnego (czytaj:niemieckiego) nad krajowym?


„Roszczeń nie można zabronić”


W okresie przedakcesyjnym, ktokolwiek podnosił ten problem uznawany był za oszołoma, podczas gdy niedługo po wejściu Polski do Unii Europejskiej sprawa została umiędzynarodowiona i „wypędzeni” ruszyli przed europejskie trybunały. Powiernictwo Pruskie, w grudniu ubiegłego roku, złożyło 22 pozwy w imieniu swoich udziałowców do Międzynarodowego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu o zwrot mienia pozostawionego przez przesiedlonych Niemców, a konkretnie, tak zwanych, późnych przesiedleńców. Czy nie jest to pokłosie polityki prowadzonej w PRL, a następnie w III RP, w szczególności przez rząd Millera? W tym najbardziej newralgicznym okresie negocjowania warunków naszego członkostwa w Unii Europejskiej, ów premier „wsławił” się oświadczeniem na temat ewentualnych niemieckich roszczeń: „ rząd polski nie będzie na ten temat podejmował żadnych rozmów”. Skandalicznie brzmiała taka deklaracja zważywszy, że strona niemiecka nie owijała sprawy w bawełnę – komisarz Unii ds. rozszerzenia Guenter Verheugen odpowiadając w kwietniu 2003 r. na pytanie stwierdził, że „takich roszczeń nie można zabronić”. Jak to się ma do zapewnień, jakie uzyskali najpierw Leszek Miller w rozmowach z kanclerzem Schroederem, a następnie Marek Belka, że roszczenia byłych przesiedleńców są bezpodstawne i bezprawne?


Odgrzewanie idei Mitteleuropy?


W ocenie wicemarszałka Sejmu Janusza Dobrosza, Traktat Reformujący, który ma wypracować do końca 2007 roku konferencja międzyrządowa, to „próba realizacji nie szczytnego celu integracji gospodarczej w Europie, ale groźnej dla Polski idei Mitteleuropy.” Posłanka Gabriela Masłowska uważa, że wobec faktu, że „Polski rząd nie podjął sprawy roszczeń niemieckich w formie protokołu do Traktatu Reformującego (…) zmarnowana została szansa na definitywne zabezpieczenie obywateli polskich przed roszczeniami ze strony Niemiec.” Przyjęcie Traktatu Reformującego, który ma utrzymać nadrzędność prawa unijnego nad krajowym, oznacza ni mniej ni więcej tyle, że to Niemcy będą „na prawie”. „Co to będzie oznaczało dla polskich obywateli na Ziemiach Odzyskanych? Co będzie, jeśli o kwestii własności będą decydować sądy unijne, a sądy unijne oznaczają głównie sądy niemieckie?” – pytał niedawno szef LPR Roman Giertych.


Kij ma dwa końce


Myli się jednak ten, kto uważa, że cała wina leży po stronie polskich władz. To RFN nie zmieniło, choć powinno, odnośnych przepisów. O wspólne polsko – niemieckie oświadczenie w kwestii roszczeń od dawna zabiega polskie MSZ.
Minister Anna Fotyga ma rację, walcząc o polsko – niemieckie oświadczenie rządowe. Niemcy nie zmienili wewnętrznych przepisów, które uznają przesiedlenia za niezgodne z prawem – powiedział wicemarszałek Janusz Dobrosz. „Argumenty z zakresu tzw. polityki historycznej prowadzą do oczywistej konstatacji, że za skutki II wojny światowej powinno odpowiadać państwo, które ją wywołało. Jednak, w porządkowaniu spraw związanych z polską sukcesją Ziem Zachodnich, państwo niemieckie powinno partycypować finansowo także z innych powodów. Po pierwsze, oficjalna doktryna niemiecka uznaje, że ziemie te przeszły we władanie Polski dopiero w 1990 r., a więc z chwilą zawarcia polsko – niemieckiego traktatu granicznego. Po drugie, mimo politycznych deklaracji o niepopieraniu roszczeń majątkowych przesiedleńców, w Berlinie ciągle jest negowana zgodność z prawem międzynarodowym takiego działania. Po trzecie, niemiecki system prawny do dziś zachęca przesiedleńców do roszczeń wobec Polski, ponieważ zarabia na tym budżet niemieckiego państwa. Przesiedleńcy po odzyskaniu majątku zwracają otrzymaną przed laty pomoc finansową” – napisali we „Wprost” Krzysztof Rak i Mariusz Muszyński.


„Jedna trzecia Polski należy do Niemiec”


Powiernictwo Pruskie planuje, tymczasem, złożyć kolejne pozwy przeciw Polsce do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu; w polskich sądach wzrasta liczba pozwów składanych przez Niemców domagających się zwrotu nieruchomości – tylko na terenie Warmii i Mazur jest to ok. 170 wniosków obywateli niemieckich; prawo niemieckie uznaje dalej, że przesiedlenia Niemców były bezprawne. Dwukrotnie już Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe taką wykładnię niemieckiego prawa potwierdzał i nie została ona zmieniona. Gabinet kanclerz Merkel utrzymuje wprawdzie, że roszczeń „wypędzonych” nie popiera, ale to pustobrzmiące deklaracje wobec faktu, że nadal nie jest formalnie uregulowana między Polską a Niemcami sprawa własności i odszkodowań za mienie pozostawione przez Niemców na Ziemiach Zachodnich, a według konstytucji niemieckiej Rzesza niemiecka istnieje w granicach z 1937r. Problem ten należało uregulować przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej, chodzi, bagatela o jedną trzecią terytorium Polski.


Zdaniem ekspertów, na szczęście przynajmniej pozwy organizacji Pawelki nie mają szans na powodzenie, gdyż Powiernictwo nie próbowało dochodzić swoich praw przed sądami w Polsce, czego wymaga Europejska Konwencja Praw Człowieka, ustanawiająca Trybunał. Pozwy dotyczą też okresu, gdy konwencja jeszcze nie istniała. Polska, zaś, ratyfikowała ją dopiero w 1991r., co też nie jest dla sprawy bez znaczenia.


Polski sąd po stronie Niemców


Do tej pory problemem nie okazało się orzecznictwo trybunałów międzynarodowych, ale… polskiego Sądu Najwyższego. Na Warmii i Mazurach zapadły już prawomocne wyroki, na mocy których Polacy muszą się wyprowadzić z domów, w których mieszkali, ponieważ sąd orzekł, że należą się one właścicielom z Niemiec. Przypadki takie dotyczą pięciu rodzin, w sumie 22 osób, w tym między innymi głośnego przypadku odzyskania własności poniemieckiej we wsi Narty na Mazurach. To właśnie Sąd Najwyższy uwzględnił kasację obywatelki niemieckiej, spadkobierczyni polskiego gospodarza ze wsi Narty, i przyznał jej prawo własności do nieruchomości.


Apel premiera Jarosława Kaczyńskiego, że w sprawach poniemieckiej własności sądy powinny kierować się polską racją stanu i interesem narodowym I prezes Sądu Najwyższego Lech Gardocki określił jako „nawoływanie do łamania prawa”. Według Gardockiego po wojnie ci, którzy czuli się Polakami, uzyskiwali stwierdzenie narodowości polskiej, nabywali obywatelstwo polskie i w rezultacie zachowywali własność nieruchomości należących do nich przed 1945 r. i tak właśnie miało być z ojcem Agnes Trawny, który mieszkał w Polsce do śmierci w 1954 r., a nieruchomość odziedziczyła po nim żona i dzieci. „Gdyby z Polski wyjechał pan Trawny – utraciłby sporną nieruchomość na rzecz Skarbu Państwa. Wspomniany przepis nie dotyczył, jednak, następców prawnych, to jest osób, które nie były właścicielami nieruchomości w styczniu 1945 r., lecz nabyły ją później (w przypadku pani Trawny przez dziedziczenie)” – uzasadniał Gardocki.


Emil Rogala, ojciec Agnes Trawny, faktycznie nie wyjechał. Przyjął polskie obywatelstwo, zachował dom i ziemię, a kiedy w 1954 roku zmarł, jego majątkiem podzielili się żona i czworo dzieci. Agnes nie chciała mieszkać w Polsce, od połowy lat 60. starała się o pozwolenie na wyjazd do RFN, udało jej się dopiero w roku 1977.Wyjeżdżając z Polski, zrzekła się obywatelstwa, a za pozostawione mienie dostała w Niemczech rekompensatę.


Agnes Trawny podobnie, więc, do innych przesiedleńców, którzy zdecydowali się na wyjazd do Niemiec, dobrowolnie zrzekła się polskiego obywatelstwa i pozostawionych tu nieruchomości, ale Sąd Najwyższy stwierdził, że Trawny jest spadkobierczynią, nie interesował sądu też 30 letni okres zasiedzenia dwóch rodzin w domu należącym kiedyś do Rogalów.


Niemiecki wymiar sprawiedliwości, gdy w grę wchodzi interes narodowy, nie ma podobnych dylematów. To niemieckie sądy przez całe lata nie chciały wypłacać odszkodowań polskim więźniom obozów hitlerowskich i przymusowym robotnikom. A polski Sąd Najwyższy stworzył groźny precedens – Rudi Pawelka z Powiernictwa Pruskiego nie ukrywa, że gdy uda się im odzyskać majątki „późnych” przesiedleńców, to spróbują z mieniem „wczesnych”. A to kojarzy się już tylko z jednym – z zakwestionowaniem całego porządku prawnego powojennej Europy, granic nie wyłączając.


Zapłacić powinni Niemcy


W uchwale reparacyjnej z 10 września 2004 r., polski Sejm zaapelował do władz Republiki Federalnej Niemiec o uznanie bezzasadności i bezprawności niemieckich roszczeń odszkodowawczych przeciwko Polsce. Wcześniej, w uchwale z 12 marca 2004 roku posłowie stwierdzili, że „wszystkie kwestie związane z przejęciem majątków po byłych przesiedleńcach z Ziem Odzyskanych uważa za ostatecznie zakończone i w żaden sposób nie podlegające rozpoznawaniu przez Trybunał Sprawiedliwości Wspólnot Europejskich w Luksemburgu lub Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu. Dotyczy to także ewentualnych roszczeń odszkodowawczych.(…) Polska nie będzie związana jakimkolwiek orzeczeniem przyjętym przez instytucje Unii Europejskiej zapadłe w tych sprawach”.


Uchwały z 2004 roku nie straciły na ważności, są zobowiązaniem po dziś dzień.


Aby Polacy nie tracili polskiej ziemi


Dopiero, jednak, w obecnej kadencji parlamentu – dla eseldowskiego rządu zdominowanego przez „stronnictwo pruskie” temat nie istniał – wróciła sprawa praw własności na Ziemiach Odzyskanych. Liga Polskich Rodzin złożyła w Sejmie projekt nowelizacji kodeksu cywilnego, umożliwiający przyznanie prawa własności osobom posiadającym nieruchomości na ziemiach odzyskanych, które stały się przedmiotem niemieckich roszczeń. LPR chce w ten sposób zastopować możliwość dochodzenia przez osoby, które wyjechały do Niemiec w latach powojennych, odzyskiwanie nieruchomości pozostawionych na Ziemiach Zachodnich, Warmii i Mazurach oraz na Opolszczyźnie. Zgodnie z projektem nowelizacji, posiadacz nieruchomości położonej na terenach włączonych w granice Polski po 1944 roku, nie będąc jej właścicielem, zostanie uznany za osobę, która uzyskała to posiadanie w dobrej wierze i w związku z tym nabędzie własność nieruchomości. Warunkiem miałoby być posiadanie nieruchomości nieprzerwanie przez 20 lat.


Lustracja ksiąg wieczystych


Rząd właśnie przyjął projekty dwóch ustaw, mających chronić nieruchomości na ziemiach zachodnich i północnych przed niemieckimi roszczeniami. Ustawy pozwolą na ustalenie, ile jest nieruchomości, do których obywatele Niemiec mogą wysunąć roszczenia. Starostowie będą informowali mieszkańców ziem zachodnich i północnych o potrzebie sprawdzenia wpisów w księgach wieczystych. Informacje te będą dostępne w specjalnych punktach. Jeden z projektów dotyczy nieruchomości należących do Skarbu Państwa oraz jednostek samorządu terytorialnego. W ciągu pół roku po wejściu w życie ustawy, miałby powstać wykaz takich nieruchomości, a w ciągu roku można by się było spodziewać wniosków do sądów rejonowych w sprawie zmiany wpisów w księgach wieczystych, tak by odzwierciedlały rzeczywiste prawa własności. Projekt drugiej ustawy przewiduje bonifikaty i rozłożenie na raty opłat za wpis do ksiąg wieczystych. Słowem – szykuje się wielka lustracja ksiąg wieczystych na Ziemiach Odzyskanych, dzięki której zostaną usunięte z nich nieaktualne wpisy o byłych niemieckich właścicielach.


Z Eriką pod rękę


23 lutego 2005 r. w Zielonej Górze odbyła się zorganizowana przez „Gazetę Wyborczą” debata pt. „Polska – Niemcy 2005: ile jesteśmy sobie winni”. W debacie, w której za stołem prezydialnym zasiadły: przewodnicząca Związku Wypędzonych Erika Steinbach i niemiecka publicystka Helga Hirsch wspierająca budowę Centrum Wypędzonych według koncepcji Eriki Steinbach uczestniczył Donald Tusk, będący wówczas wicemarszałkiem Sejmu. Samoobrona zupełnie zasadnie wniosła wtedy o odwołanie Tuska z pełnionej funkcji, jako że spotykając się z Steinbach „działa przeciwko godności i powadze Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej i tysiącom obywateli polskich, zagrożonych procesami z powództwa niemieckich rewizjonistów”.


W styczniu br., z kolei, do Donalda Tuska dzwoniła kanclerz Niemiec Angela Merkel. Europosłowie PiS, Samoobrony i LPR twierdzili, że kanclerz Merkel namawiała Tuska, by Jacek Saryusz-Wolski nie starał się o przewodniczenie komisji spraw zagranicznych w Parlamencie Europejskim, ponieważ Niemcom zależy, by Polacy zatrzymali w swoich rękach komisję budżetową, a im zostawili spraw zagranicznych. Bez względu na to, czy ten kuriozalny przypadek, gdy szef rządu dzwoni do przewodniczącego partii politycznej innego kraju, by ustalać szczegóły polityki ostatecznie miał miejsce, Donald Tusk jest, jakby nie patrzeć, niekwestionowanym liderem „stronnictwa pruskiego” i ewentualna wygrana PO w jesiennych wyborach będzie również dla Berlina sukcesem.


Liga Polskich Rodzin domaga się uznania przewodniczącego Parlamentu Europejskiego za „persona non grata” w Polsce, z powodu jego uczestnictwa w zjeździe ziomkostw niemieckich. Platforma, na co zwrócił uwagę szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego Antoni Macierewicz, nie protestowała przeciwko wystąpieniom Eriki Steinbach i Hansa-Gerta Poetteringa na obchodach „Dnia Stron Ojczystych”. Mimo, że przewodniczący Parlamentu Europejskiego podczas sobotniego zjazdu sformułował groźną tezę, że rewizja ustaleń poczdamskich i późniejszych będzie możliwa i realizowana poprzez Kartę Praw Podstawowych UE.


Julia M. Jaskólska